Pogoda dopisała, uczestnicy też. Wybrzmiał na starcie „Sen o Warszawie" i 36. PZU Maraton Warszawski po kilku godzinach przeszedł do historii jako impreza kolorowa, roześmiana i dobrze zorganizowana.
Niespodzianek nie było. Skoro na starcie na moście Poniatowskiego stanęła mocna grupa mężczyzn z Kenii oraz kilka niezłych biegaczek z Etiopii, Ukrainy i Kenii, to wiadomo było, że wśród nich trzeba było szukać najlepszych.
W tym roku główną nagrodą, czyli czerwonym Volvo V60, odjechał Victor Kipchirchir, który uzyskał czas 2:09.59. Emocje walki między elitą pań i panów o to auto trwały do 34. kilometra, na którym kenijski lider dogonił i zaraz przegonił Switłanę Stanko. Przewaga 19 minut i 39 sekund, jaką kobiety miały na starcie, nie wystarczyła.
Nowy kenijski mistrz nie jest stolicy obcy. W końcu marca efektownie wygrał 9. PZU Półmaraton Warszawski, już wtedy pokazał, że świetnie daje sobie radę na stołecznych ulicach. W niedzielny poranek już po 10 km był z grupą afrykańskich kolegów kilka minut przed Europejczykami. Długie chwile trwała praca zespołowa, ale po 25 km przyszły zwycięzca biegł już sam do mety na Stadionie.
Rekord trasy nie został pobity, choć początkowo zanosiło się na wynik nawet poniżej 2:08 godz. Dyrektor Maratonu Warszawskiego Marek Tronina podał przyczynę: jeden z dwóch kenijskich biegaczy mających dyktować tempo odniósł kontuzję. Czas Kipchirchira jednak jest solidny, drugi w 36-letnich kronikach biegu, choć oczywiście nie może się równać z nowym rekordem świata z Berlina (2.02.57).