Warszawski sen o bieganiu

36. PZU Maraton Warszawski | ?Ten sen się ziścił – znów pobiegli wielotysięczną ławą ze stuletniego mostu Poniatowskiego, ścigali się z czasem, rywalami i własną słabością.

Publikacja: 02.10.2014 10:00

Kiedy Czesław Niemen śpiewał w „Śnie o Warszawie", że kiedyś zatrzyma czas i na skrzydłach jak ptak będzie leciał co sił tam, gdzie jego sny i warszawskie kolorowe dni, zapewne nie przypuszczał, że piosenka stanie się startowym hymnem maratończyków w stolicy.

Przyznać trzeba – treść utworu pasuje jak rzadko, do wydarzenia, które od 1979 roku łączy biegaczy na warszawskich ulicach. Ten 36. PZU Maraton Warszawski także zaczął się od Niemena w głośnikach na Moście Poniatowskiego, a potem swe biegowe kolorowe sny spełniło prawie 7000 osób (wedle prawie pewnych obliczeń do mety dotarło 6675 uczestników). Kilka setek trasy nie ukończyło, ale nawet ci pokonani mogą śmiało powiedzieć, że spróbowali i też czegoś się nauczyli. O sobie i swej pasji.

Afryka bierze wszystko

36. PZU Maraton Warszawskie to naprawdę święto biegaczy – wszystkich. Oczywiście jest to także solidna i duża impreza sportowa, w której elita zawodowców pokazuje, co znaczą talent, praca, geny, poświęcenie i taktyka. Ich rywalizacja też jest potrzebna, by pokazywać najbardziej ambitnym amatorom cel treningów, ale też by emocje wokół biegu były większe.

W tym roku pierwszy linię mety przeciął Kenijczyk Victor Kipchirchir w czasie 2:09.59, wśród pań wygrała Switłana Stanko z Ukrainy – 2:33.04. Rekordów trasy ani życiowych nie pobili, nie zawsze jest to przecież możliwe, choć pogoda z kibicowskiego punktu widzenia była piękna i trasa, ponownie odkrywająca dla oczu biegnących i kamer telewizyjnych najciekawsze miejsca lewobrzeżnej Warszawy – szybka.

Wyścig o główną nagrodę, samochód Volvo V60 T3, miał jednak przewidziany suspens – było nim wyrównanie szans – najlepsze panie wystartowały o 19 min i 39 s wcześniej niż elita mężczyzn i można było zobaczyć, jak około 34. kilometra kenijski lider dogania ukraińską mistrzynię (także z 2011 w Warszawie) i, przynajmniej w tym roku, potwierdza siłę afrykańskich długodystansowców.

Na podium Afryka wzięła więc prawie wszystko – nie było również silnych na rodaków zwycięzcy Jonathana Kiptoo Yego (2:10.58) i Bensona Oloisungę (2.11.26) wśród mężczyzn. Za plecami Switłany Stanko do mety dobiegły najszybciej Hellen Mzembi Musyoka z Kenii (2:35.58) i Worksnesh Biru Tola z Etiopii (2:36.24).

Sportowe wzruszenia były też niemałe, gdy w Biegu na Piątkę pojawił się zwycięzca poprzedniego, 35. PZU Maratonu Warszawskiego i nowy wicemistrz Europy z Zurychu – Yared Shegumo. Polski Etiopczyk czy może etiopski Polak z powikłanym życiorysem sportowca, którego życiowe zakręty i wyboje niekiedy bolały bardziej niż harówka na treningach.

To kolejny z paradoksów sportu, że Yared Shegumo jest dziś nad Wisłą jednym z najlepszych ambasadorów masowego biegania, że to właśnie jego wizerunek na wielkich plakatach reklamujących maraton w stolicy był najchętniej wybieranym tłem do zdjęć dla tysięcy uczestników i widzów.

Yared nie zawiódł, zdecydowanie wygrał warszawski bieg na 5 km, dał dodatkową frajdę ponad 3 tysiącom osób, które wybrały ten start i mogą teraz mówić, że przynajmniej na starcie były blisko mistrza. Bieg na Piątkę był też ważny dla tych, którzy wierzą, że w prawdziwym maratonie wystąpią już za rok lub dwa i wreszcie poznali, czym jest przedstartowa gorączka, jak mocnym przeżyciem jest pierwszy poważny sprawdzian, jaką frajdę daje pokonywanie kilometrów w grupie takich samych pasjonatów, jak wiele jest ważnych biegowych rytuałów: począwszy od odebrania pakietu startowego, sprawdzenia nazwiska na liście startowej i ścianie biegowej chwały przy recepcji, przez marsz tunelem Stadionu Narodowego do przebieralni, oddawanie depozytów, rozgrzewkę, rozciąganie, smarowanie maściami po powolny wymarsz w rytmie bębnów na linię startu.

Dla rodzin, przyjaciół i zwyczajnie ciekawych tego, co w sobotę i niedzielę działo się przy okazji maratonu – też było wiele atrakcji. 36. Maraton Warszawski to przecież także sobotni Maraton Hand-Bike dla ludzi niezłomnych, na 15 pętlach wokół Stadionu Narodowego (zwyciężyli legendarny Rafał Wilk – 1:17.55 i Słowaczka Anna Oroszova – 1:37.09), to były także Targi Sport & Fitness, seminaria biegowe, mecze rugby i koszykówki sportowców na wózkach. To były wreszcie znaczące akcje charytatywne – wśród nich ta o nazwie „Podziel się kilometrem" zorganizowana we współpracy PZU z Fundacją Synapsis, której celem była w tym roku pomoc chorym na autyzm. Zasady były proste: uczestnicy pokonywali dystans na specjalnych stacjonarnych bieżniach w wyznaczonej strefie Stadionu Narodowego. Za każdy pokonany kilometr PZU przekazało 10 złotych na program wczesnego wykrywania autyzmu. Zebrano 12 tysięcy złotych.

Będzie jeszcze lepiej

Jesienne bieganie w Warszawie stało się także nową atrakcją dla dzieci i młodzieży. W sobotę 27 września setki Bąbli, Krasnali, Smyków, Urwisów, Małolatów i Nastolatków też miało swoją uciechę, swoje mniej lub bardziej zaciekłe wyścigi na dystansach od 100 do 1500 m.

Komu jeszcze brakowało śmiałości do masowego biegania z innymi, mógł przynajmniej profilaktycznie się zbadać, poćwiczyć na siłowni pod okiem instruktora, zrobić kibicowski plakat lub niepowtarzalną koszulkę.

W niedzielę 28 września po południu stolica pożegnała się z 36. PZU Maratonem Warszawskim, ale warto już mówić o następnych. Wiadomo, że jak każda wielka impreza sportowa – maraton żyje, rośnie, pączkuje, dojrzewa, obrasta w nowe pomysły, krótko mówiąc – zmienia się.

Jesienny maraton w stolicy też będzie zaskakiwał uczestników, też szykuje nowości – nie wszystkie jeszcze można odkryć, ale coś będzie na rzeczy, gdy napiszemy, że warto czekać na rok 2015 i następne, że może na trasie pojawi się więcej mostów, może zmienią się warszawskie krajobrazy widziane podczas biegu, może odkryje dla startujących więcej prawobrzeżnej Warszawy, może przyspieszy.

Jaki będzie – ten tylko się przekona, kto w końcu września 2015 roku przyjedzie na Stadion Narodowy i znów spojrzy na przebierający nogami kolorowy tłum czekający na „Sen o Warszawie".

Kiedy Czesław Niemen śpiewał w „Śnie o Warszawie", że kiedyś zatrzyma czas i na skrzydłach jak ptak będzie leciał co sił tam, gdzie jego sny i warszawskie kolorowe dni, zapewne nie przypuszczał, że piosenka stanie się startowym hymnem maratończyków w stolicy.

Przyznać trzeba – treść utworu pasuje jak rzadko, do wydarzenia, które od 1979 roku łączy biegaczy na warszawskich ulicach. Ten 36. PZU Maraton Warszawski także zaczął się od Niemena w głośnikach na Moście Poniatowskiego, a potem swe biegowe kolorowe sny spełniło prawie 7000 osób (wedle prawie pewnych obliczeń do mety dotarło 6675 uczestników). Kilka setek trasy nie ukończyło, ale nawet ci pokonani mogą śmiało powiedzieć, że spróbowali i też czegoś się nauczyli. O sobie i swej pasji.

Pozostało jeszcze 87% artykułu
Lekkoatletyka
Upadek domu Ingebrigtsenów. Czy ojciec jednego z najlepszych biegaczy świata krzywdził dzieci?
Lekkoatletyka
Mykolas Alekna znów pobił rekord świata. Czy zrobił to uczciwie?
Lekkoatletyka
Memoriał Janusza Kusocińskiego. Najstarszy polski mityng wraca na Stadion Śląski
Lekkoatletyka
Grand Slam Track. Michael Johnson szuka Świętego Graala
Materiał Partnera
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Lekkoatletyka
Klaudia Siciarz kończy karierę. Niespełniona nadzieja polskich płotków