Niepełnosprawność jest w głowie

Rafał Wilk: Dwukrotny mistrz paraolimpijski o wypadku, częściowym paraliżu oraz jeździe na nartach i quadzie.

Publikacja: 02.10.2014 10:00

Rz: Na początku września został pan mistrzem świata w parakolarstwie, w sobotę zwyciężył w Maratonie Hand-Bike, rozgrywanym podczas 36. PZU Maratonu Warszawskiego. Ani na chwilę pan nie zwalnia.

Rafał Wilk:

To wymagający sport. Sezon trwa od kwietnia do końca października, a w tym roku nawet do listopada, bo czekają mnie zawody w Libanie. Co roku ?mam 35–40 startów – w maratonach, półmaratonach, w pucharach. Wolne od roweru mam tylko dwa tygodnie w roku. Pewnie i tak dłużej nie wytrzymałbym bez treningu. Sport wyczynowy towarzyszy mi od dziecka, wysiłek jest dla mnie po prostu częścią życia. Najdłuższą przerwę miałem po wypadku – sześć miesięcy.

Pół roku wystarczyło, by podnieść się po urazie, który kosztował pana utratę władzy w nogach?

Regularna, codzienna, ośmiogodzinna rehabilitacja trwała cztery lata, ale już w szpitalu robiłem wszystko, żeby jak najszybciej dojść do sprawności i nie być dla nikogo ciężarem. Żona miała na głowie dom i troje dzieci, z których najmłodsze miało pięć lat. Bliscy pomagali jak mogli, ale było dla mnie jasne, że muszę nauczyć się być w pełni samodzielny. Na początku nie mogłem się nawet sam obrócić na łóżku. Ale kiedy ordynator powiedział, że już nigdy nie będę się ścigał, a nawet chodził, obudziła się we mnie sportowa złość: „No to jeszcze, k... zobaczysz!". Pół roku później, na wizycie kontrolnej, oświadczyłem lekarzowi, że jadę na narty.

I oczywiście panu zabronił?

Popukał się w czoło. Przekonywał, że jeszcze nie zdążył mi się zrosnąć kręgosłup. Ale gdy przyznałem się, że już trzy miesiące po wypadku jeździłem na quadzie, machnął ręką. Stwierdził, że skoro chcę na narty, to znaczy, że tego potrzebuje mój organizm. I poszusowałem sobie na monoski – jednej narcie, na której jeździ się w pozycji siedzącej i dla równowagi podpiera się kulonartkami. Zupełnie jak dawniej, tylko bez użycia nóg.

Kiedy ordynator powiedział, że już nigdy nie będę chodził, obudziła się we mnie złość: „No to jeszcze, k... zobaczysz!"

O wypadku mówi pan jak o drobnostce.

Pół życia jeździłem na żużlu, w który jest wkalkulowane ryzyko kontuzji. W 2006 roku podczas ligowego meczu wywróciłem się 30 m przed metą, a kolega najechał na mój motocykl, który uderzył mnie w plecy. W ułamku sekundy z 32-latka jadącego po zwycięstwo stałem się bezbronny jak dziecko. Ale nie żałuję, że jako trzynastolatek zamiast gry w piłkę wybrałem żużel. Dziś też bym tak zrobił, nawet ze świadomością, że zostanę sparaliżowany. Nie mogę powiedzieć, że życie człowieka na wózku jest gorsze. Po prostu do wielu rzeczy trzeba dojść okrężną drogą. Paraliż to kolejna przeszkoda, którą muszę pokonać jako sportowiec. Traktuję go jako najdłuższy wyścig w moim życiu. Ale raczej cieszyłem się, że mam ręce, niż martwiłem, że straciłem nogi. Kiedy byłem już w pełni samodzielny, wróciłem do pływania.

Kiedy wsiadł pan na rower?

Z hand-bikiem zeszło mi się dłużej. Dopiero w 2009 roku pożyczyłem go na próbę od kolegi. Na którymś zakręcie się nie wyrobiłem i przyszlifowałem cały bok, ale wiedziałem, że to mój sport – z prędkościami do blisko 100 km/h i zakrętami, które pokonuje się podobną techniką jak na motorze. To właśnie doświadczenie żużlowe daje mi przewagę, na zakrętach nadrabiam nawet 20–30 m i trudno mnie przegonić. Po roku od pierwszych jazd przeszedłem do ścigania, bo wiedziałem, że interesuje mnie wyczyn. Wiedziałem, że tu nie wystarczy trening dwa razy w tygodniu, bo liczą się kondycja i wytrzymałość. Hand-bike to hektolitry potu na treningach.

I chyba dość niewygodna pozycja?

Ależ skąd. To rower dla leniuszków. Wychodząc na trening, mówię zawsze, że idę się poopalać. Takie sześć godzin twarzą do słoneczka to czysta przyjemność. A że rusza się nie nogami, ale rękoma? Można się przyzwyczaić. Jasne, że na początku było ciężko. Po 20 km czułem się gorzej niż dziś po 100. Ale taka przejażdżka jest bardzo przyjemna. Gorzej jest w zimie, kiedy pozostaje tylko trenażer. Jego monotonia jest zabójcza. Najdłużej wytrzymałem 4,5 godziny, chociaż dziś trudno mi w to uwierzyć, bo niektórzy wymiękają już po godzinie. Dobrze, że zimą mamy zgrupowania w ciepłych krajach, np. na Majorce.

Kto za nie płaci?

W 90 proc. sponsorzy, ?m.in. moje miasto – Rzeszów. Gdyby nie oni, pewnie nie mógłbym trenować. Wielu ludzi mi sprzyja. Nawet kierowcy, którym nie przeszkadza, że trenuję na rzeszowskich drogach. Nie miałem ani jednego przykrego incydentu, o jakich czasem opowiadają kolarze. Polski Związek Sportu Niepełnosprawnych pokrywa koszty czterech imprez w roku i dwóch zgrupowań.

Trenuje pan wiele godzin dziennie i znajduje czas na pomoc innym. W czerwcu zorganizował pan w Rzeszowie zawody Pucharu Europy w hand-bike'u.

Organizatorem była moja fundacja „Sport jest jeden", mająca pomagać znosić różnice między sportem niepełnosprawnych i tym, który powszechnie uważa się za „normalny". Chcę pokazywać, że nie należy tworzyć podziałów w zależności od tego, czy zawodnik ma sprawne tylko ręce czy także nogi. Blokady, niepełnosprawność są w głowie. Przecież nie każdy sprawny człowiek jeździ na rowerze, pływa czy biega. A niepełnosprawny, który bardzo tego chce, może zostać wyczynowcem. Jestem takim samym sportowcem jak przed wypadkiem. I takim samym człowiekiem. Nie ma dziś rzeczy, której nie mógłbym robić. Jeżdżę ze swoimi dziećmi na rowerze, pływam, a nawet gram w piłkę. Ostatnio stanąłem na bramce i nikt nie zdołał mi strzelić bramki. Poza tym denerwują mnie bariery, które napotykają niepełnosprawni. I to nie tylko te fizyczne. Wielu ludzi próbuje na nas zarobić. Kurs prawa jazdy dla osoby niepełnosprawnej kosztuje ?5 tys. zł, podczas gdy zwykły tylko 1,5 tys. Firmy widzą w nas szansę na dopłaty i śpiewają ceny z kosmosu. Tak jest na każdym kroku, także w przypadku sprzętu. Rower do hand-bike'a kosztuje od 12 tys. do 50 tys. zł!

Ma pan na koncie dwa medale paraolimpijskie. Do Rio jedzie pan po kolejne?

Zostały dwa lata. Zaczynamy zbierać punkty kwalifikacyjne na największych światowych imprezach. Myślę o teraźniejszości. Cieszę się wynikiem 1:17.55 w sobotnim maratonie.

—rozmawiała ? Karolina Kowalska

Rz: Na początku września został pan mistrzem świata w parakolarstwie, w sobotę zwyciężył w Maratonie Hand-Bike, rozgrywanym podczas 36. PZU Maratonu Warszawskiego. Ani na chwilę pan nie zwalnia.

Rafał Wilk:

Pozostało jeszcze 97% artykułu
Lekkoatletyka
Bogaty rok lekkoatletów. PZLA ratyfikował 88 rekordów Polski
Materiał Promocyjny
Jak przez ćwierć wieku zmieniał się rynek leasingu
Lekkoatletyka
Diamentowa Liga. Armand Duplantis i Jakob Ingebrigtsen wrócą do Polski po pierścień
Lekkoatletyka
Sebastian Chmara prezesem PZLA. Nie miał konkurencji
Lekkoatletyka
Medal po latach. Polacy trzecią drużyną Europy w Gateshead
Materiał Promocyjny
5G – przepis na rozwój twojej firmy i miejscowości
Lekkoatletyka
Ile kosztuje sprzęt do biegania? Jak i gdzie trenować? Odpowiedzi w Zakopanem
Materiał Promocyjny
Nowości dla przedsiębiorców w aplikacji PeoPay