Rz: Na początku września został pan mistrzem świata w parakolarstwie, w sobotę zwyciężył w Maratonie Hand-Bike, rozgrywanym podczas 36. PZU Maratonu Warszawskiego. Ani na chwilę pan nie zwalnia.
Rafał Wilk:
To wymagający sport. Sezon trwa od kwietnia do końca października, a w tym roku nawet do listopada, bo czekają mnie zawody w Libanie. Co roku ?mam 35–40 startów – w maratonach, półmaratonach, w pucharach. Wolne od roweru mam tylko dwa tygodnie w roku. Pewnie i tak dłużej nie wytrzymałbym bez treningu. Sport wyczynowy towarzyszy mi od dziecka, wysiłek jest dla mnie po prostu częścią życia. Najdłuższą przerwę miałem po wypadku – sześć miesięcy.
Pół roku wystarczyło, by podnieść się po urazie, który kosztował pana utratę władzy w nogach?
Regularna, codzienna, ośmiogodzinna rehabilitacja trwała cztery lata, ale już w szpitalu robiłem wszystko, żeby jak najszybciej dojść do sprawności i nie być dla nikogo ciężarem. Żona miała na głowie dom i troje dzieci, z których najmłodsze miało pięć lat. Bliscy pomagali jak mogli, ale było dla mnie jasne, że muszę nauczyć się być w pełni samodzielny. Na początku nie mogłem się nawet sam obrócić na łóżku. Ale kiedy ordynator powiedział, że już nigdy nie będę się ścigał, a nawet chodził, obudziła się we mnie sportowa złość: „No to jeszcze, k... zobaczysz!". Pół roku później, na wizycie kontrolnej, oświadczyłem lekarzowi, że jadę na narty.