Reklama
Rozwiń

Paweł Fajdek: Za łobuza się nie uważam

Paweł Fajdek dzień po obronie tytułu mistrza świata: o bacie trenera Cybulskiego, karach za doping, edukacji i sportowym egoizmie

Aktualizacja: 24.08.2015 15:52 Publikacja: 24.08.2015 15:43

Paweł Fajdek

Paweł Fajdek

Foto: AFP

Rzeczpospolita: Po konkursie w Pekinie poczuł pan, że spychany niekiedy na boczne stadiony rzut młotem wreszcie ludzie docenili?

Paweł Fajdek: Nie powinienem narzekać. Kiedy opuszczałem stadion, było to już po finale 100 m z Usainem Boltem, zostałem wręcz osaczony. Dwóch Chińczyków złapało mnie za ręce, jeden za nogę. Jeden chłopaczek, ten który trzymał mnie za bark i dłoń, ważył jakieś 160 kilo. To nie były przelewki. Powiedzieli, że jak nie zrobią sobie ze mną zdjęcia, to nie puszczą. Menedżer mnie uratował.

Jak ekipa przyjęła w hotelu mistrza świata?

Wróciłem do hotelu w godzinach bardzo wieczornych. Reprezentacja już spała. Nie było możliwości by świętować. Ale mamy na to czas, wylatujemy do Polski 28 sierpnia. Mam nadzieję, że będziemy się jeszcze cieszyć z kolejnych medali, są na to duże szanse. Moją rolą jest teraz wsparcie kolegów.

Powoli przejmuje pan rolę przywódcy grupy po Szymonie Ziółkowski i Tomaszu Majewskim?

Zostałem tak nauczony, że najważniejsza jest reprezentacja. Na każdym poziomie: szkolnym, wojewódzkim, narodowym. Zawsze trzeba trzymać się razem, zawsze wspierać. Ktoś po starcie zakończonym sukcesem musi dopingować innych, przekonywać, że zwycięstwo, to jest sprawa realna. W Pekinie Wojtek Nowicki najlepiej pokazał, że warto walczyć o swoje marzenia, startować na swoim poziomie, kiedy inni się spalają.

Jak Czesław Cybulski to robi? Prosimy parę słów o warsztacie trenera, który prowadził kariery trójki mistrzów świata...

Nie bardzo mogę o tym mówić, To są tajemnice jego pracy.

Zapytajmy inaczej. Bat jest ostry?

O, tak. Treningowy bat działa cały czas. No i cały czas traktuje się mistrza wyłącznie jako ucznia, który ma się czegoś nauczyć. To przynosi sukcesy, bywa bardzo nieprzyjemne, ale przekłada się to na lepsze rezultaty. Tak naprawdę: trener to twarda ręka, ale do pewnego momentu. Nie powinien przesadzić.

Podobno umie się pan postawić?

Gdy trener był ze mnie niezadowolony, mówiłem nie raz, że za to na mityngu będzie dobrze. Wygrywałem i wychodziłem na swoje, no powiedzmy na remis.

Trener panu gratuluje po sukcesach?

Oczywiście, nie róbmy z niego człowieka bez uczuć. Na pewno jest teraz bardzo wzruszony. Mam nadzieję, że uwierzył w to, iż dorosłem, by daleko rzucać.

Widzi się pan kiedyś w roli trenera?

Nie wiem, czy dam radę. Choć odkąd rzucam młotem troszkę dalej od reszty, to też ludziom podpowiadam, radzę, jestem już trochę trenerem. Ale mam nadzieję, że nim na stałe nie zostanę. Nie można przez całe życie siedzieć w sporcie tak aktywnie. Ja bym chętnie pojeździł po świecie, pooglądał zawody, ale po czterdziestce, po, miejmy nadzieję, wielu pięknych chwilach, nie chciałbym spędzać życia na obozach.

Szymon Ziółkowski zadzwonił?

Mieliśmy krótką konwersację. Powiedział fajną rzecz: tak naprawdę rekordy nic nie znaczą w porównaniu z medalami. Rekordy każdy może odebrać, a medale zostają do końca i tak się zapisuje człowiek w historii sportu.

Nie wszystkim teraz zostają...

No tak, ale wiemy, o co chodzi.

Był czas, że celowo puszczono w internecie plotkę o pańskiej wpadce dopingowej. Jak w tej sytuacji zachował pan spokój?

Jeśli jestem dobrze przygotowany, to może padać deszcz, może być huragan, mogą być inne przeszkody, a ja swoje rzucę i wygram. Wiedziałem, że to jest próba zaszkodzenia mi. Wiem kto to zrobił. Na szczęście obyło się bez rękoczynów i, mam nadzieję, tak zostanie.

Często jest pan badany?

W tym roku miałem ponad 20 kontroli. Na każdych zawodach, między zawodami i na zgrupowaniach.

Jest pan zwolennikiem ostrych kar za doping?

W Stanach Zjednoczonych za doping ludzie idą do więzienia. Mnie się to podoba.

Jak zachęciłby pan młodych rodaków do rzucania młotem?

Łatwiej osiągnąć Polakowi sukcesy w rzutach, niż w biegach lub skokach, takie mamy predyspozycje. Konkurencje siłowo-sprawnościowe nam służą.

Warunki już są, by nie rzucać za stodołą?

To nawet nie chodzi o warunki, tylko o klimat. Brakuje odpowiednich, oddanych sprawie ludzi. Jeśli jest osoba, która potrafi zainteresować młodzież, poprowadzić z głową, nie wyciskać maksimum już w wieku juniorskim, dać czas na rozwój, robi to z pasji, a nie dla pieniędzy, to daje młodym duże szanse. Warunki techniczne rzeczywiście są o wiele lepsze. My zaczynaliśmy gdzieś na łące od wylania betonowego koła. Teraz stadionów jest więcej, sprzęt dostępny, łatwiej to wszystko zrobić, tylko młodzież jest bardziej chorowita i to jest gorsze.

Jaką radę dałby pan Wojciechowi Nowickiemu?

Nie odpuszczać niczego i nikomu, nie pozostawać z tyłu, liczyć na siebie, być sportowym egoistą. To jest ważna rzecz, jeśli chce się zostać najlepszym. To jest sport indywidualny, jak ktoś jest samolubem, to zwykle osiąga sukcesy. Tego nie da się ominąć. Ja też jestem egoistą w sportowym znaczeniu. Nie zawsze robię to, co powinienem, ale ambicja i zawziętość powodują, że braki nadrabiam. Przez to cierpią inni ludzie, moi bliscy też, to jest w tym fachu najtrudniejsze.

Nie jest więc pan typem grzecznego chłopca?

Za łobuza strasznego się nie uważam, ale za grzecznego też nie.

Zaczepiają pana różni tacy agresywni, co to lubią się bić z większymi od siebie?

Cały czas się to zdarza.

I co?

Nie wiem, nie oglądałem się za siebie i nie wiem, czy wstawali.

Jak idą panu studia w Wyżej Szkole Edukacji w Sporcie?

Przez czterolecie od Londynu do Rio odłożyłem szkołę na bok. Jestem, powiedzmy, na czteroletnim urlopie dziekańskim. Nie mam czasu, skupiam się na treningu, nie mogę jeździć do Warszawy. Szkołą zajmę się ewentualnie w przerwie między sezonami. Nie zależy mi na tym, żeby ją pilnie skończyć, poza tym wydaje mi się czasem, że mam wiedzę większą od niektórych magistrów. Oczywiście trzeba się edukować, także dla pracy nad sobą. Chciałem zostać psychologiem. Niestety te studia wymagają mnóstwa czasu, ja go nie mam, więc poszedłem na wychowanie fizyczne. Do licencjatu tak naprawdę dużo nie zostało.

Zobaczymy niedługo pańskie 80-metrowe rzuty na Stadionie Narodowym w Warszawie?

Równo rok temu, 23 sierpnia pobiłem tam po raz pierwszy rekord Polski. Za dwa i pół tygodnia też powinno być dobrze, tym bardziej, że będzie to mój ostatni start w sezonie. Będę ja, Wojtek Nowicki, Kristian Pars. Jeśli zdrowie pozwoli, będziemy mieli bardzo fajny konkurs.

—w Pekinie wysłuchał Krzysztof Rawa

Lekkoatletyka
Diamentowa Liga. Armand Duplantis i Jakob Ingebrigtsen wrócą do Polski po pierścień
Lekkoatletyka
Sebastian Chmara prezesem PZLA. Nie miał konkurencji
Lekkoatletyka
Medal po latach. Polacy trzecią drużyną Europy w Gateshead
Lekkoatletyka
Ile kosztuje sprzęt do biegania? Jak i gdzie trenować? Odpowiedzi w Zakopanem
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Lekkoatletyka
Rebecca Cheptegei nie żyje. Olimpijka została podpalona żywcem
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku