Polak grał 24 minuty, zdobył 12 punktów, trafiając 6 z 7 oddanych rzutów, miał 7 zbiórek (5 w obronie, 2 w ataku), 3 bloki, asystę, stratę i 5 fauli.
Był to dopiero trzeci mecz Orlando w nowym sezonie. Ich wtorkowe spotkanie z New York Knicks w słynnej Madison Square Garden zostało odwołane, gdyż po czyszczeniu sufitu w hali na parkiet zaczęły spadać kawałki tynku zawierające azbest.
Po upokarzającej porażce 70:96 w drugim spotkaniu z Miami Heat, Magic we własnej Amway Center Orlando wyszli na parkiet mocno zdeterminowani, żądni pokazania swojej prawdziwej wartości. Mieli ułatwione zadanie, gdyż Timbervolwes to obecnie jeden z najsłabszych zespołów w lidze. W dodatku w środę nie mógł zagrać z powodu kontuzji jego lider Michael Beasley.
W środowym meczu Marcin Gortat bardzo szybko otrzymał szansę gry, gdyż już po niespełna dwóch minutach podstawowy środkowy Magic Dwight Howard miał dwa faule i usiadł na ławce. Polak grał do końca kwarty i zdobył w tym czasie sześć punktów przy stuprocentowej skuteczności. Otrzymywał podania w pobliżu kosza od Vince’a Cartera i Jameera Nelsona i kończył je efektownymi wsadami, powtarzanymi potem przez realizatorów transmisji telewizyjnej.
W drugiej kwarcie polski środkowy grał tylko dwie minuty, za to spędził na parkiecie całą czwartą kwartę, w której miał m.in. sześć zbiórek i sześć punktów. To on na 36 sekund przed końcem ustalił wynik spotkania po rzucie z obrotu.