Zdziesiątkowany chorobą zespół Magic nie przedłużył w Milwaukee serii zwycięstw w NBA do siedmiu. Wprawdzie goście, mający najlepszą defensywę w lidze, nie pozwolili rywalom przekroczyć 100 punktów, jak w 15 innych z 20 rozegranych spotkaniach, ale w sobotę słabo funkcjonował ich atak.
Orlando znów mogło wystawić do meczu zaledwie ośmiu zawodników. Dwight Howard, który opuścił dopiero piąte spotkanie w swojej sześcioletniej karierze w NBA, Jameer Nelson, J.J. Redick i Michael Pietrus zostali odesłani z wyjazdowego tournee do domu z powodu grypy żołądkowej. Ryan Anderson doznał kontuzji w piątkowym spotkaniu z Pistons.
Tym razem nie uratowali zespołu Vince Carter, Brandon Bass i Marcin Gortat, jak to miało miejsce dzień wcześniej w meczu w Detroit. Wszyscy zagrali słabiej. Grający nazbyt indywidualnie Carter trafił tylko 7 z 21 rzutów z gry, Bass także nie był tak skuteczny jak dzień wcześniej, gdy ustanawiał rekord kariery.
Gortat szósty raz w swoim czwartym roku gry w NBA rozpoczynał mecz w podstawowym składzie Orlando, ale w przeciwieństwie do wszystkich poprzednich takich występów, tego nie może zaliczyć do udanych.
Zdobył dwa punkty, miał 10 zbiórek, ale jak na 35 minut gry, co jest jego rekordem w tym sezonie, nie są to osiągnięcia imponujące. Jedyne swoje punkty zdobył dopiero w ostatniej minucie, gdy będąc w niewielkiej odległości od kosza otrzymał podanie od Vince’a Cartera i trafił o tablicę. Po chwili opuścił boisko z sześcioma faulami. Takich okazji do podania Polakowi gwiazdor Magic miał w tym meczu jeszcze kilka, ale nie dogrywał piłki od środkowego, woląc sam - z różnym skutkiem - kończyć akcje. W całym meczu Gortat oddał tylko cztery rzuty, z czego dwa po własnych zbiórkach w ataku. Świadczy to o zupełnym braku koncepcji wykorzystania przez zespół rezerwowego środkowego w ataku.