Dramatyczny mecz w Gdyni przyniósł sensacyjny zwrot w rywalizacji o złote medale.
– Przed jej rozpoczęciem nikt nie dawał nam najmniejszych szans na sukces, tymczasem teraz brakuje nam tylko jednej wygranej do zdobycia mistrzostwa Polski – mówił po wtorkowym meczu trener Turowa Jacek Winnicki. Zaraz jednak zaznaczył, że do pełni szczęścia droga jeszcze daleka.
Bez względu na to, jak ta rywalizacja się zakończy, jego drużyna zasługuje na słowa uznania: za waleczność, kondycję, odporność psychiczną i konsekwencję.
Zespół Turowa ma prawo być zmęczony: rozgrywał maksymalną liczbę spotkań w ćwierćfinale i półfinale, do finału przystąpił z marszu. Po drodze tracił kolejnych graczy: najpierw samowolnie opuścił zespół rozgrywający Ivan Koljević, niedawno kontuzji doznał skrzydłowy Marko Brkić, a we wtorkowym meczu złamania nosa, po uderzeniu łokciem przez Qyntela Woodsa, doznał środkowy Ivan Zigeranović, zwieziony na noszach z parkietu prosto do szpitala.
Ubytki kadrowe, paradoksalnie, tylko wzmacniały ducha zespołu, który w ostatnich minutach piątego meczu w Gdyni dał pokaz wielkiej determinacji i spokoju.