W środę wicemistrzowie Polski nie mieli żadnych problemów w zapowiadanym jako hit meczu z wiceliderem Anwilem Włocławek, wygrali 87:60.
Miał to być pierwszy poważny sprawdzian w tym sezonie ekstraklasy dla drużyny Jacka Winnickiego, która dotychczas grała z zespołami środka i końca tabeli. Okazało się, że mecz bardziej przypominał niedawny pojedynek Turowa z outsiderem ŁKS Łódź, wygrany przez zespół ze Zgorzelca najwyższą w tym sezonie różnicą (92:54) niż spotkanie kandydatów do medali walczących o pierwsze miejsce w tabeli.
Turów pokazał, że lider jest tylko jeden i pewne jest, że jeszcze długo na pierwszym miejscu w tabeli pozostanie. Znakomicie zorganizowana defensywa, znak firmowy drużyny ze Zgorzelca, pozbawiła rywali wszelkich atutów. Od samego początku wybronione akcje pod własnym koszem były początkiem szybkich i skutecznych kontrataków bardzo zespołowo grających gospodarzy. W 6. minucie Turów prowadził 17:3, w 14 - 36:14, a w 29 - 67:33. W końcowych minutach meczu, gdy nieco skuteczniej zagrał Krzysztof Szubarga, Anwil już tylko walczył o honor, którego jednak nie udało mu się obronić. Przegrał drugie spotkanie z rzędu.
Trener Winnicki znów wprowadził do gry wszystkich 12 zawodników i każdy z nich zdobył punkty. Środkowy Dallas Lauderdale skutecznie powstrzymał pod koszem Corsleya Edwardsa, uważanego za jednego z najlepszych na tej pozycji w lidze. Gracze Turowa trafili dziewięć z 23 rzutów za trzy punkty, ale imponowali także skutecznością w rzutach spod samego kosza (22/36). W sobotę czeka ich kolejny mecz prawdy - z Treflem w Sopocie.
Rywali im ubywa, bo Energa Czarni Słupsk, inny kandydat do wysokiej pozycji w tabeli, przegrali ze Śląskiem we Wrocławiu 68:83.