Kiedyś przepychanki były zarezerwowane dla niegrzecznych chłopców. Pod koniec lat 80. i na początku 90. w Detroit Pistons mieli nawet zespół "Bad Boys", który dwa razy sięgnął po mistrzostwo.
Potem wiadomo było, że jeśli chce się zrobić awanturę, to trzeba napuścić na siebie Rona Artesta (dziś Metta World Peace) i Bena Wallace'a. We dwóch rozpętali kiedyś zadymę, w której latały krzesła, biły się całe drużyny, a nawet kibice. Nie lepsi byli Dennis Rodman (ostatnio ekspert od Korei Północnej) i Rasheed Wallace. Tłukli się z każdym, kto był chętny.
Ale nie było nigdy tak jak w tym sezonie: biją się zawodnicy niemal ze wszystkich zespołów i nie ma tygodnia, żeby nie doszło do jakiejś awantury.
To już epidemia. W tym sezonie bili się już Rajon Rondo (kilka razy), DeMarcus Cousins, Dwyane Wade czy Matt Barnes. Zach Randolph miał sporo do wyjaśnienia z Kendrickiem Perkinsem, a Carmelo Anthony ścigał Kevina Garnetta nawet w szatni.
Niedawno, pod koniec lutego, pobili się Roy Hibbert z Indiany Pacers i David Lee z Golden State Warriors. Pobili to mało powiedziane. Wszczęli awanturę, a zaczęło się od standardowej walki o zbiórkę. Potem poszło samo: Lee popchnął Hibberta, Hibbert nie ustąpił i zaraz byli przy nich koledzy.