Ostatni ćwierćfinał był wreszcie pojedynkiem, na jaki czekali kibice koszykówki od początku turnieju. To mógł być finał, oglądaliśmy wspaniałe widowisko. Litwini mieli punkt przewagi przed ostatnią kwartą. Zaczęli ją lepiej, utrzymywali minimalną przewagę. Włosi nie mogli znaleźć sposobu na Jonasa Valanči?nasa, tego dnia chyba nie było to możliwe. Podkoszowy Toronto Raptors grał kapitalny mecz (26 punktów, 16 zbiórek), toczył prawdziwe, na ogół zwycięskie, wojny pod koszami. A przecież Włosi też nie mają tam ułomków – Andrea Bargnani (21 punktów) też gra w NBA, w Brooklyn Nets. Pod koszem Litwini byli górą, ale Włosi nadrabiali rzutami z dystansu: jak się ma takich strzelców jak Bellinelli (18 punktów), Gentile (12) czy Gallinari (17) to można nadrabiać. Trzy minuty przed końcem meczu był remis. Wtedy Jonas Mačiulis trafił za trzy, znowu grał fantastyczny mecz (19 punktów, 10 zbiórek), tak jak przeciw Gruzji. Za chwilę kolejne punkty dorzucił – a jakże – Valanči?nas. Zdawało się, że Litwini mają zwycięstwo w garści, ale Włosi nie poddawali się tak, jak przez cały ten mecz. Imponowali tym dzisiaj. Grali przepiękną koszykówkę, ale nawet, kiedy im nie wychodziło, nie ustępowali rywalom w walce. Minutę przed końcem tracili 2 punkty, ale tak skutecznie przeszkadzali rywalom, że wymusili ich błąd. Gallinari doprowadził do remisu, Mačiulis przestrzelił, Włosi swojej szansy też nie wykorzystali. A więc dogrywka. Dobrze, szkoda by taki mecz się kończył. W dodatkowym czasie gry więcej sił zachowali Litwini – i to zdecydowało.

Było w tym meczu wszystko: i strzeleckie popisy, i twarda defensywa. Rzuty za trzy i efektowne wsady. Wielkie emocje na parkiecie i na trybunach, gdzie szaleli litewscy kibice, przypominający, że basket to jest ich ukochany sport. Chwała zwycięzcom, którzy zmierzą się w piątek z Serbią (o 21.00), i chwała zwyciężonym Włochom, którzy już jutro zagrają z Czechami (przegrani z ćwierćfinałów walczą teraz o udział w olimpijskich kwalifikacjach, początek meczu o 18.30).