– Kluczem do zwycięstwa będą defensywa i zbiórki – mówił przed meczem trener Armani Jeans Piero Bucchi, cytowany przez mediolański „Il Giorno”. Obydwa zespoły mogły budować nadzieje na grze w obronie, bo ta przynosiła im ostatnio sukcesy. Armani Jeans w poprzednim meczu w podmediolańskim Assago pokonali EWE Baskets Oldenburg 79:51. Mistrzowie Polski, wygrywając w Oldenburgu i potem z Realem Madryt u siebie, nie pozwolili żadnemu z rywali zdobyć więcej niż 80 punktów.
Co do zbiórek, niepokój w drużynie gości mogła budzić nieobecność w składzie środkowego Pape Sowa, drugiego zbierającego Asseco Prokomu, będącego ostatnio w bardzo dobrej formie.
– Nie ma go z nami, gdyż został odsunięty od gry w dwóch spotkaniach ze względów regulaminowych – poinformował trener Tomas Pacesas. Bez niego też powinniśmy dać radę.
Nie dali. W zespole z Mediolanu obok Aleksa Ackera zabrakło także rezerwowego środkowego Joeya Bearda, więc kadrowo szanse były wyrównane. Początek meczu w mogącej pomieścić ponad 12 tysięcy widzów hali Mediolanum Forum był udany dla Asseco Prokomu. Tylko początek. Po rzutach Davida Logana goście prowadzili 5:2. Trener Pacesas wystawił w pierwszej piątce na pozycji środkowego Adama Łapetę. Wielkolud z Jastarni zdobył po dobitce swoje pierwsze punkty w tym sezonie Euroligi, zablokował pod własnym koszem reprezentanta Włoch Stefano Mancinellego, ale po chwili ustąpił miejsca na parciecie Adamowi Hrycaniukowi.
To był już okres dobrej gry Armani i fatalnej Prokomu, w którym żadnego zawodników nie można było pochwalić. Rywale lepiej bronili, zbierali (do przerwy wygrali walkę na tablicach 21-17), grali bardziej zespołowo (asysty 9-1). Mistrzowie Polski uporczywie próbowali rzutów z dystansu, które tego dnia nie wpadały – do przerwy trafili tylko raz na 14 prób. W drużynie Armani punktowali Morris Finley (13 do przerwy) oraz reprezentanci Litwy Marijonas Petravicius i Jonas Maciulis, którzy tylko w drugiej kwarcie zdobyli łącznie 12 puntków.