Na dwie sekundy przed końcem meczu w hali Verizon Center w Waszyngtonie widniał remis 99:99. Tyle wystarczyło, by 19-letni debiutant Bradley Beal wkręcił w parkiet szybkim dryblingiem centra Thunder Kendricka Perkinsa i posłał do kosza zwycięski rzut.
- Szczerze mówiąc nie planowałem tego. Trener po prostu powiedział, że mam rzucać - powiedział po meczu szczęśliwy Beal.
Pomijając emocje, nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że Wizards to najgorsza drużyna NBA, a Thunder - najlepsza. Czarodzieje z poprzednich 32 meczy wygrali tylko pięć, a ekipa z Oklahomy przegrała zaledwie siedem.
Tylko z tego powodu mecz w Waszyngtonie przejdzie do historii NBA. To dopiero piąty przypadek w dziejach ligi, by najgorsza drużyna pokonała najlepszą. Po raz ostatni uczynili to w 2001 r. Chicago Bulls, będąc na dnie stawki, po odejściu Michaela Jordana. Ich ofiarą padli wówczas Los Angeles Lakers mimo 38 punktów 23-letniego wówczas Kobe Bryanta.
O tym, że NBA jest ligą nieprzewidywalną świadczy też starcie San Antonio Spurs i New Orleans Hornets. Drużyna z Teksasu to trzecią potęga NBA. Hornets są na drugim końcu skali, mając najgorszy bilans na Zachodzie NBA i trzeci najgorszy wynik w całej lidze (gorsi są tylko Cavaliers i Wizards). Nie przeszkodziło to Hornets pokonać wyżej notowanych rywali 95:88. Do zwycięstwa w zaledwie swoim czwartym meczu w tym sezonie poprowadził Szerszenie Eric Gordon, rzucając 24 punkty.