Na celowniku jest bariera 20 tys. punktów zdobytych w NBA. Jeśli mu się uda, zostanie 38. koszykarzem w historii, który ją przekroczył. Ale pierwszym, który zrobił to w tak młodym wieku.
Do tej pory najmłodszy był Kobe Bryant, który osiągnął ten wynik mając 29 lat i 122 dni. LeBron musiałby się mocno starać, żeby rekordu nie pobić. Gdy wybiegnie na parkiet przeciwko Golden State Warriors, będzie miał 28 lat i 17 dni, a do magicznej granicy brakuje mu zdobycia 18 punktów. To dla niego tyle, co małe piwo przed śniadaniem. Taki wynik osiągał w 74 z ostatnich 75 meczów, wliczając w to fazę play off. To jego skuteczna gra poprowadziła Miami Heat do mistrzostwa NBA w ostatnim sezonie.
Jeśli mu się uda (a czemu miałoby nie) LeBron po raz kolejny zostanie najmłodszym zawodnikiem, który dokonał czegoś niezwykłego. Jest już: najmłodszym, który został wybrany z nr 1 w drafcie, najmłodszym debiutantem sezonu, najmłodszym, który zdobył triple-double, najmłodszym, który zdobył 30 punktów w meczu (a potem także 40 punktów), najmłodszym, który został wybrany MVP Meczu Gwiazd. Tak można by jeszcze długo wymieniać.
A najlepsze jest, że koledzy z Miami Heat uważają go za bezinteresownego na boisku. LeBron może i jest „królem", ale to monarcha oświecony, który panuje dla kolegów i dla drużyny. – Nie gra tylko dla siebie. Podajemy mu piłkę wystarczająco często, żeby zdobywał więcej punktów. Po prostu tego nie robi. Rozmawialiśmy kiedyś na ten temat przy kolacji. Kiedy ma ochotę rzucić, ale widzi lepiej ustawionego kolegę, to oddaje mu piłkę – zwierza się inna gwiazda Heat, Dwyane Wade. I to chyba prawda, bo James w tym sezonie tylko raz rzucał częściej niż 25 razy w meczu.