Zawodnicy trenera Igora Griszczuka wyglądali jak przestraszeni uczniowie, a ich rywale jak profesorowie koszykówki. Powody do radości Griszczuk miał tylko po pierwszej kwarcie, wygranej 24:19.
Ale już wtedy stało się jasne, że Polacy nie będą mieli łatwego życia z Zazą Paczuliją. Środkowy Atlanta Hawks zdobył w meczu 26 punktów i miał osiem zbiórek. Słabość polskiej obrony wykorzystywali też Wiktor Sanikidze z Canadian Solar Bolonia (14 pkt, 12 zb.) i rozgrywający Trefla Sopot Giorgi Cincadze (14 pkt).
Polacy odpowiadali rzutami z dystansu Thomasa Kelatiego (5/8 za trzy, w sumie 22 pkt), któremu w ataku dotrzymywał kroku jedynie Maciej Lampe (21 pkt, 6 zb.). Zawiódł przede wszystkim lider naszej kadry, najskuteczniejszy w meczach towarzyskich ze Słowacją Marcin Gortat. Zdobył tylko 10 punktów.
Polacy w ostatnich latach nie radzili sobie w spotkaniach wyjazdowych, a w Tbilisi z równowagi miały ich dodatkowo wytrącić żywiołowo dopingująca publiczność, upały, hala pozbawiona klimatyzacji i gasnące podczas treningu światło. – Zbijemy ich za to w poniedziałek – mówił po niedzielnym incydencie Griszczuk. Było odwrotnie, to gospodarze zbili jego chłopców. Mecz był jak długi gruziński toast, którego nikt z gości nie umiał przerwać.
Porażka stawia Polaków w trudnej sytuacji, ale na szczęście to dopiero początek eliminacji. W turnieju finałowym na Litwie, który jest jednocześnie kwalifikacją do igrzysk olimpijskich w Londynie, wystąpią zwycięzcy trzech pięciozespołowych grup i dwie najlepsze drużyny z drugich miejsc.