Trener Asseco Prokomu Tomas Pacesas nie tak wyobrażał sobie swoje 39. urodziny, które obchodzi 11 listopada. Świętowanie popsuła mu drużyna przegrywając już czwarty kolejny mecz w Eurolidze. A może i on sam, nie potrafiąc znaleźć optymalnego składu, który przechyliłby szalę zwycięstwa na korzyść miejscowych.
Przed rokiem mistrzowie Polski rozpoczęli te rozgrywki od jednego zwycięstwa i czterech porażek w pięciu spotkaniach, a potem awansowali aż do ćwierćfinału, odnosząc największy sukces w historii klubu. Czy dzisiaj ktoś wierzy, że sytuacja może się powtórzyć?
W meczu z Partizanem, z którym dotychczas Prokom dwukrotnie wygrał w Eurolidze, koszykarze z Gdyni powtórzyli swoje zasługi i grzechy z poprzednich spotkań. Walczyli zaciekle i ofiarnie, bronili twardo i dość skutecznie, ale brakowało zespołowej, wyrozumowanej gry w ataku. Akcje koszykarzy Asseco zbyt często były nazbyt indywidualne, a w decydujących momentach nie trafiali nawet z rzutów wolnych.
Na ich tle rywal, przecież także budujący zespół po istotnych ubytkach w przerwie letniej, zaprezentował większą kulturę gry w koszykówkę, wiele zespołowych akcji, po których zawodnicy zdobywali łatwe punkty z bliskiej odległości od kosza. I większą odporność psychiczną.
Spotkanie przez cały czas było bardzo zacięte, a wynik bliski remisu. Końcowy rezultat to najwyższa różnica na korzyść Partizana w tym meczu. Prokom prowadził najwyżej w połowie drugiej kwarty - 29:26 po rzucie Bobby’ego Browna. Siedmioma punktami goście prowadzili także w 26. minucie (47:40). Gdy od tego momentu Prokom dzięki dobrej obronie, przechwytom i punktom z wolnych szybko zdobył kolejnych siedem punktów i wyrównał na 47:47, wydawało się, że jego gra wraca na właściwe tory.