Polak przebywał na parkiecie 29.16 minut, zdobył 16 punktów (6/10 z gry, 4/4 z wolnych), co jest wyrównanym jego rekordem kariery, miał 7 zbiórek (3 w ataku), blok i dwa faule.
Wszedł do gry w połowie pierwszej kwarty, zmieniając na pozycji środkowego Robina Lopeza i do przerwy już nie opuścił boiska. Swój punktowy rekord kariery wyrównał już w pierwszej połowie, gdy w 17.21 minut trafił 6 z 9 rzutów z gry, większość dynamicznymi wsadami po podaniach od Steve’a Nasha i Gorana Dragicia lub dobijając niecelne rzuty kolegów i 4 z 4 z wolnych (od meczu z Denver 11 stycznia nasz środkowy nie pomylił się w 17 kolejnych próbach z linii). Do przerwy Polak był najlepszym strzelcem na parkiecie. Miał także 5 zbiórek (3 w ataku) i blok. Punktów byłoby więcej, gdyby nie dał się dwa razy zablokować Stephenowi Jacksonowi (sam też raz go powstrzymał) i Shaunowi Livingstonowi przy łatwych, wydawało się, rzutach spod kosza.
Popisy Polaka w US Airways Center oglądał z trybun za ławką gości sam Michael Jordan, właściciel Charlotte Bobcats. Telewizja pokazywała zbliżenie tatuażu z sylwetką szybującego Air Jordana na nodze Gortata. Drugim bohaterem zespołu gospodarzy był Vince Carter, który w środę obchodził 34. urodziny, a na boisku polował na rekord Toma Chambersa, byłego świetnego strzelca Phoenix, który w całej karierze w NBA zdobył 20 049 punktów. Carterowi przed meczem brakowało do tego osiągnięcia trzech punktów. Zdobył je w pierwszej kwarcie. Na samodzielne 36. miejsce w klasyfikacji najlepszych strzelców wszech czasów wyszedł, trafiając za trzy w drugiej. Potem dorzucił jeszcze 16 punktów.
Zadaniem dla Gortata na drugą połowę było poprawienie polskiego rekordu w NBA Macieja Lampego (17 pkt), uzyskanie kolejnej double-double, czyli podwójnej zdobyczy w dwóch elementach gry, no i przede wszystkim wygrana zespołu. Nic się nie udało się. Polak pozostał na 16 punktach - to trzecie takie jego osiągnięcie w tym sezonie, a piąte w karierze.
W połowie trzeciej kwarty, po trzech celnych rzutach za trzy punkty Channinga Fryea, koszykarze Phoenix wyszli na najwyższe w meczu prowadzenie 79:72. Gortat przed chwilą właśnie ponownie wszedł na boisko. Do końca tej kwarty miał dwie zbiórki w obronie, ale nie oddał żadnego rzutu, gdyż zespół trenera Alvina Gentry’ego nastawił się po przerwie wylącznie na akcje z dystansu. W drugiej połowie trafił 12 razy na 19 takich prób, w całym meczu 16 z 32, ale nie przykładał się do obrony, co skrzętnie wykorzystali rywale, trafiając 51 procent swoich rzutów z gry. W trzeciej kwarcie Suns nie zdobyli żadnego punktu spod kosza. Gortat, najlepszy strzelec w pierwszych 24 minutach, po przerwie oddał tylko jeden rzut. Gospodarze grali mało agresywnie w ataku, nie prowokowali fauli rywali. Po przerwie ani razu nie stawali na linii rzutów wolnych.