Trener reprezentacji Serbii Aleksandar Djordjević zapowiadał, że jego drużyna przyjechała na mistrzostwa Europy po medal. Serbom marzy się kontynuować tradycje byłej Jugosławii, kiedyś koszykarskiej potęgi. Djordjević sam ma piękne wspomnienia, jako zawodnik był wicemistrzem olimpijskim z Atlanty, trzykrotnym mistrzem Europy i mistrzem świata.
Podobne ambicje miała jak zwykle Litwa. Podczas EuroBasketu podopieczni doświadczonego trenera Jonasa Kazlauskasa długo nie zachwycali, w grupie przegrali z Belgami, potem męczyli się z Gruzinami i dopiero w ćwierćfinale, w dobrym stylu, choć nieznacznie, pokonali silnych Włochów.
Po wczorajszym widowisku na najwyższym poziomie między Francją a Hiszpanią, dzisiejszy mecz rozczarował. W znakomicie dotąd funkcjonującej serbskiej machinie – siedem kolejnych zwycięstw w czasie EuroBasketu – coś się zacięło. Serbowie rzucali na potęgę, urządzili sobie festiwal rzutów za trzy, tyle że niecelnych, grali z fatalną skutecznością (33%) i mieli kilkuminutowe okresy gry bez zdobytych punktów. Litwini też nie zachwycili (delikatnie mówiąc), też fatalnie rzucali za trzy (2/14, Serbowie 6/28!), popełniali banalne straty (w sumie 20), w czym brylował rozgrywający Mantas Kalnietis. 14 sekund przed końcem niesamowitym rzutem za trzy po indywidualnej akcji serbski rozgrywający Milos Teodosić zmniejszył dystans do jednego punktu, ale na więcej Serbów już nie było stać.
Przed meczem było wiadomo, że siłą obu zespołów jest kolektyw. W obu nie ma licznych zaciągów z NBA. W najlepszej lidze świata gra tylko litewski podkoszowy Jonas Valanciunas, a serbski silny skrzydłowy Nemanja Bjelica rozpocznie przygodę z NBA w nadchodzącym sezonie. Aż połowa reprezentantów Litwy to gracze Żalgirisu Kowno. Dla odmiany żaden z Serbów nie występuje w rodzimej lidze.
Serbowie nie mieli odpowiedzi na Valanciunasa. Litwini wykorzystywali tę przewagę, trafiali spod kosza i konsekwentnie powiększali prowadzenie, które na początku drugiej kwarty wynosiło 11 punktów (28:17). Serbowie wyglądali słabo: bezradni pod koszem, nieskuteczni z dystansu. A jednak nie poddawali się, walczyli z przeciwnikiem i z własnymi słabościami, tym mogli imponować. Za trzy trafił wreszcie Stefan Marković, w