Aby zdobyć charakterystyczną statuetkę Złotego Orła, w dziewięć dni wykonał 21 skoków i przeleciał 2742,5 m. Do zasadniczej wypłaty 40 tysięcy franków szwajcarskich dodał 20 tysięcy premii. Andreasa Wellingera i Andersa Fannemela wyprzedził zdecydowanie. Odśpiewał Mazurka Dąbrowskiego pięć razy. Wygrywając wszystkie konkursy, wyrównał osiągnięcie Svena Hannawalda sprzed 16 lat. Został też liderem Pucharu Świata.
Dzień po skokach w Bischofshofen euforia nie minęła i mamy ciąg dalszy: dziękowanie, sławienie, przypominanie, że Kamil Stoch ma już 26 zwycięstw w Pucharze Świata, że jest w dwunastce sław turnieju, które wygrały co najmniej dwa razy, że w wielu porównaniach dorównuje legendom.
Horngacher jak Nawałka
Są wyścigi na pochwalne cytaty i życzenia w mediach społecznościowych, nawet poważne relacje telewizyjne „dzień po" z porządkowania skoczni im. Paula Ausserleitnera. W kraju Wojciecha Fortuny i Adama Małysza o podobny entuzjazm nietrudno, w takich dniach wszystkie pochwały są dozwolone. Wypada się też cieszyć, że nasz mistrz będzie miał tej zimy jeszcze sporo okazji, by dać kolejne powody do radości.
Jeśli będzie wygrywał, trener Stefan Horngacher niedługo dorówna sławą Adamowi Nawałce, gdyż jego zasługi są niepodważalne. Pojawiła się nawet troska, by nikt Austriaka nie podkupił. Austriaka, który w chwili triumfu zaśpiewał Mazurka Dąbrowskiego.
Efekt zwycięstwa w Bischofshofen to także statuetka dla sportowca 2017 roku w 83. Plebiscycie „Przeglądu Sportowego" dla Kamila Stocha, którą odebrała żona, pani Ewa Bilan-Stoch.