Trasa, podobnie jak dzień wcześniej w supergigancie pań, była niezwykle trudna, przejechać bezbłędnie 2172 metry (z różnicą wysokości 637 m) w zasadzie się nie dało. Szalone skręty i skoki na odległość 40 m przy prędkości ponad 100 km/godz. to było wyzwanie nawet dla największych mistrzów. Ósemka z pierwszej trzydziestki nie dojechała do mety.
Kandydatów do zwycięstwa było wielu, klasyfikacja Pucharu Świata raczej nie podpowiadała kto jest najsilniejszy, w tym sezonie nikt nie wygrał supergiganta dwa razy. Dominik Paris, doświadczony alpejczyk z włoskiej części Tyrolu wystartował wcześnie, jechał z nr 3. Czas – 1.24,20 nie prowokował do wielkiej radości, bo Włoch po błędzie przed metą na pewno stracił kilkanaście lub kilkadziesiąt setnych sekundy.
Zasiadł jednak na długo w drewnianym fotelu dla liderów. Podskoczył pierwszy raz, gdy jechał Kirchmayr, lider PŚ w supergigancie (choć bez zwycięstwa), ale na mecie zegar pokazał: +0,09 s. Kilka minut później podskoczył drugi raz, gdy równie dobrze pojechał 37-letni Francuz Johan Clarey.
Kolejni alpejczycy jednak nie poprawili czasu Parisa, także mistrz ostatniego supergiganta PŚ w Kitzbuehel, Niemiec Josef Ferstl. Prawdopodobnie najbliżej wyprzedzenia lidera był mistrz olimpijski z Pjongczangu Austriak Matthias Mayer. Miał w środku trasy 0,27 s przewagi nad Włochem, lecz pędził za szybko i ominął bramkę.
Nie był w stanie zdobyć medalu także norweski weteran Aksel Lund Svindal. Norweg miał jednak z pożegnalnego supergiganta lepsze wspomnienia, niż Lindsey Vonn – dojechał cało do mety, mógł cieszyć się brawami, zajął 16. miejsce, stracił do mistrza niecałą sekundę.