Drugi półfinał dostarczył sporo emocji, ale głównie w drugiej połowie, gdy obie drużyny na chwilę porzuciły żelazne przywiązanie do reguł taktyki bardzo twardej obrony. W pierwszej dominowała wyrachowana gra z obu stron, liczyć na przyłożenia było trudno, decydowały wypracowane w pocie czoła rzuty karne.
Trochę lepsza była w tej specjalności drużyna z Afryki, świetny Handré Pollard nie popełnił błędu przy żadnym kopnięciu karnego, choć Walijczycy także mieli dobrego kopacza – Dana Biggara. Pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 9:6 dla RPA, druga rozpoczęła się podobnie, ale po błędzie rywali Walia dość szybko wyrównała na 9:9 (znów karny) i dopiero wtedy akcje z obu stron nabrały większego rozmachu.
To był najciekawszy fragment półfinału – najpierw przyłożenie (i podwyższenie) dla RPA, potem zryw rugbystów Walii, którzy mając do wyboru akcję bezpieczną za 3 punkty i bardziej ryzykowną próbę przyłożenia po rozegraniu młyna tuż przed polem punktowym rywali, wybrali to drugie (choć przez większość meczu mocniejszy był młyn RPA) i zostali nagrodzeni za ambicję, zdołali wyrównać do stanu 16:16.
Więcej nagród jednak nie było, mocno poturbowana przez rugbystów RPA drużyna z Wysp Brytyjskich (dwóch graczy wyeliminowały kontuzje w trakcie gry), osłabiona także we wcześniejszych meczach, nie dała rady odrobić kolejnych trzech punktów straty, jakie miała po kolejnym karnym wykorzystanym przez niezawodnego Pollarda.
Walijczycy znów nie zgrają w finale (dwa razy odpadali w półfinałach MŚ), rugbyści z RPA, czyli Springboks, staną w sobotę przed szansą zdobycia tytułu po raz trzeci – poprzednie wywalczyli w 1995 i 2007 roku. Ten drugi finał rozegrali z Anglią (mistrzami z 2003 roku), wygrali wówczas 15:6. Kolejnemu starciu po 12 latach dodaje pieprzu fakt, że w drużynie ówczesnych mistrzów świata z RPA pracował jako konsultant dzisiejszy trener Anglików Eddie Jones.