Łoginow w 2014 roku został zawieszony za stosowanie EPO – hormonu stymulującego produkcję czerwonych krwinek. Nie startował przez dwa lata, Międzynarodowa Unia Biatlonu (IBU) anulowała jego wyniki. Na trasy wrócił w sezonie 2016/2017. Rywale się wściekali, po dobrych wynikach nie gratulowali ani nie podawali Rosjaninowi ręki.
Martin Fourcade dyskwalifikację nazwał „największym trofeum" Łoginowa. Złośliwie zauważył, że Rosjanin „po powrocie jest silniejszy niż wcześniej", i podkreślił, że „nigdy nie będzie go szanował". Francuzowi wtórował Szwed Sebastian Samuelsson. – Nie powinno go być w naszym sporcie. Nie zaufam mu, dopóki nie usłyszę przeprosin – mówił.
28-latek z Rosji nigdy nie uderzył się w pierś, nie przeprosił i jakby tego było mało, zaczął zwyciężać. Rok temu przywiózł z mistrzostw świata srebro oraz brąz, wygrał zawody Pucharu Świata w Oberhofie. W tym sezonie na podium stał dwa razy, w klasyfikacji generalnej PŚ był przed startem we Włoszech szósty.
Wreszcie w sprincie w Anterselvie zdobył złoto. Srebro wywalczył Francuz Quentin Fillion Maillet, którego media i eksperci od lat namaszczają na następcę Fourcade'a. Tytuł przegrał przez pudło na strzelnicy, bo pobiegł fenomenalnie. Położoną 1600 m n.p.m. trasę pokonał 17 sekund szybciej od kolejnego zawodnika.
Norwega na podium MŚ w sprincie zabrakło po raz pierwszy od 23 lat. – Łoginow odebrał mi medal – wściekał się na mecie czwarty Tarjei Boe. – W przeszłości oszukiwał, wpadł na dopingu. Pewnie: to dobry biegacz i strzelec, ale nie wiem, czy dziś jest czysty. Na starcie stanęło 107 zawodników i wszyscy zgadzają się, że prawdziwym zwycięzcą jest Francuz.