Trudno oceniać, czy w opowieściach o zakończonej przed terminem zimie ze skokami częściej będą wspominane zwycięstwa Dawida Kubackiego w Turnieju Czterech Skoczni i Kamila Stocha w skróconym turnieju Raw Air, czy może efektowny powrót Polaków samolotem prezydenckim z Trondheim do Krakowa i przymusowa domowa kwarantanna całej ekipy.
To nie była zima, której scenariusz dało się przewidzieć, nie tylko ze względu na czas zarazy. Większość konkursów polegała na walce organizatorów i sportowców z naturą, czynnik losowy miał znaczenie, choć jeśli spojrzeć na ostateczne wyniki, to nikt nie powinien zaprzeczyć, że wygrali najlepsi.
Stefan Kraft – bo od początku do końca sezonu nie miał żadnego kryzysu formy: pięć zwycięstw, osiem drugich miejsc, dwa trzecie, najgorsze miejsce – 21. na inaugurację w Wiśle. Rozmiar skoczni nieważny, wielka i mała Kryształowa Kula poszły (lub raczej zostaną wysłane do Salzburga) w godne ręce.
Drużynowo – Niemcy, bo trener Stefan Horngacher już w Polsce pokazał, że zbiorowe sukcesy ceni najbardziej i potrafi je osiągać, radząc sobie z kontuzjami dawnych liderów i wyciągając z cienia niedocenianych wcześniej Karla Geigera i Stephana Leyhe.
Polacy też zasłużyli na pochwały, choć nie wszyscy. Indywidualnie liczyła się tylko trójka: Dawid Kubacki, Kamil Stoch i Piotr Żyła. Wygrali łącznie siedem konkursów, więcej od innych (Austriacy, Niemcy i Japończycy po pięć, Norwegowie cztery, Słoweńcy tylko jeden). Pod ręką Michala Doleżala polscy wybitni soliści wychodzili przed orkiestrę, tyle że reszta zespołu przestawała grać.