Śnieg w mieście mistrzostw widać tylko na skoczni i na szczytach otaczających ją gór. 12 stopni ciepła, ostre słońce, wokół zwały błota – zimy tutaj na razie nie będzie, przynajmniej do końca zawodów. Nawet jeśli – jak mówią prognozy – spadnie śnieg, to przelotny i szybko się roztopi.
Mistrzostwa nie są jednak zagrożone, organizatorzy podkreślają to na każdym kroku. Znakomicie oświetlona skocznia prezentuje się godnie, 1,3 mln euro wydane na przygotowania nie pójdzie na marne. Czy pod mamuta rzeczywiście przyjdzie 80 tysięcy widzów, w to już należy wątpić. Przyciągnąłby ich niemiecki sukces, ale na niego się nie zanosi.
Gdyby te mistrzostwa rozgrywano przed rokiem, Adam Małysz byłby pewnie jednym z faworytów. Pod koniec lutego był już w bardzo dobrej formie, na początku marca zdobył tytuł mistrza świata w Sapporo. W tym sezonie męczy się od pierwszych konkursów w Kuusamo, niewiele pomagają zmiany w treningach wprowadzane przez Hannu Lepistoe. Czekanie na pierwsze podium zaczyna się bardzo dłużyć.
Pozostali wybrańcy Lepistoe i Łukasza Kruczka spisują się jeszcze gorzej. Kamil Stoch, który podczas Letniej Grand Prix wygrał jeden z konkursów, zapomniał, że potrafi daleko skakać. Zupełnie pogubił się Stefan Hula, wcześniej to samo spotkało Piotra Żyłę i Marcina Bachledę. Tylko do Macieja Kota trudno mieć pretensje. Ma niespełna 17 lat i czasami zawstydza starszych kolegów. Ale jego w Oberstdorfie nie zobaczymy. W tym czasie będzie przygotowywał się do mistrzostw świata juniorów w Zakopanem.
Trudno się dziwić, że tuż przed mistrzostwami w Oberstdorfie trenerzy zastanawiali się, czy może lepiej nie startować w konkursie drużynowym. Po co narażać się na kompromitację. Ostatni występ polskich skoczków w Willingen (10. miejsce) pokazał, że obawy nie były na wyrost. Dwa lata temu w mistrzostwach w Bad Mitterndorf loty Polaków też były króciutkie. Nasz zespół nie zakwalifikował się do finałowej serii, a najlepszy w konkursie indywidualnym był Robert Mateja – 19. Małysz znalazł się wtedy tuż za nim.