Gol Sidneya Crosby'ego dający Kanadzie olimpijskie złoto może być ostatnim strzelonym na igrzyskach przez zawodnika NHL. Jeśli nic się nie zmieni i nikt nie ustąpi, to w Soczi hokeiści NHL nie wystąpią. Oczywiście z wyjątkiem Rosjan, którzy już zapowiedzieli, że na ojczyźniane igrzyska przyjadą. Ale satysfakcja Gary'ego Bettmana, komisarza NHL, z dania po nosie Rosjanom i tak będzie wielka, bo turniej olimpijski bez największych gwiazd to atrapa, i Amerykanin dobrze o tym wie.
Strony sporu są dwie: z jednej strony najbogatsza i najlepsza na świecie liga NHL, która czuje się niezależna od reszty hokejowego świata, z drugiej Światowa Federacja Hokeja na Lodzie (IIHF), w której na pierwszej linii bój toczą Rosjanie, wspomagani przez Czechów, Szwedów, Finów i Szwajcarów. Argumenty przedstawicieli NHL brzmią logicznie. – Jest czystą naiwnością myślenie, że igrzyska to dla nas tylko święto. Trzeba pamiętać, że przez to nasze rozgrywki doznają uszczerbku. Nie funkcjonujemy w próżni – mówił Bettman w Vancouver.
[srodtytul]Najlepsza promocja[/srodtytul]
– Gary, potrzebujemy cię – odpowiadał Rene Fasel, prezes IIHF. Obaj dobrze wiedzą, że igrzyska bez gwiazd NHL to nie to samo. Fasel walczył o najlepszych zawodników, od kiedy w 1994 roku został szefem IIHF. Cztery lata później dopiął swego i gwiazdy NHL zagrały w Nagano. Argumenty Bettmana są jednak silne. – Kontrakty zawodników, którzy wystąpili w Vancouver są warte 2,1 miliarda dolarów. Na dwa tygodnie straciliśmy nad nimi wszelką kontrolę – narzekał.
Aleksander Miedwiediew, szef rosyjskiej Kontynentalnej Ligi Hokejowej (KLH), replikował, że turniej olimpijski to najlepsza promocja hokeja, na której skorzystają wszyscy. Pozbawienie graczy z NHL możliwości gry na igrzyskach byłoby według Miedwiediewa "szaleństwem". I trudno się z nim nie zgodzić.