A mogło być jeszcze gorzej. Niewiele brakowało, by w pierwszym konkursie w Oberstdorfie Małysz podzielił los Fina Ville Larinto, który przegrał rywalizację ze Szwajcarem Simonem Ammannem i nie awansował do drugiej serii.
Polak startował w trzeciej parze od końca z liderem Pucharu Świata i głównym kandydatem do zwycięstwa w Turnieju Czterech Skoczni. Morgenstern skakał pierwszy i gdy wylądował, sam sobie bił brawo, a jego rodzice promienieli ze szczęścia. Tak samo jak trener Austriaków Alexander Pointner. Morgenstern skoczył najdalej (131,5 m) przy tylnym wietrze i postawił Małysza w trudnej sytuacji.
Solidnej kontry „Orła z Wisły” niestety nie było. Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że z grona faworytów miał najgorsze warunki, a ze wszystkich skaczących tylko Japończyk Noriaki Kasai mógł bardziej narzekać na los. 115 m dało wprawdzie Małyszowi awans do finałowej serii jako czwartemu z pięciu przegranych szczęśliwców, ale stało się jasne, że znaczącej roli w konkursie nasz as już nie odegra.
[srodtytul]Austria rządzi[/srodtytul]
Na szczęście w finałowej serii Małysz mógł pokazać, że w normalnych warunkach wciąż lata jak za dawnych lat. 131,5 m to był skok mistrza, który wciąż może wygrać z każdym. Problem w tym, że Małysz potrzebuje dwóch takich skoków, jeden to za mało, ale i tak awans o dziesięć pozycji (z 21. miejsca na 11.) był imponujący.