Kowalczyk biegła w pierwszym ćwierćfinale mając za rywalki Majdić, dwie Szwedki, Annę Haag i Marię Rydqvist, Norweżkę Martę Elden i Finkę Riikkę Sarasoję. To ostatnia zdaniem trenera Aleksandra Wierietielnego kilkakrotnie zabiegała naszej biegaczce drogę. - Ale jak widać jedne mogą zabiegać, a drugie są za to dyskwalifikowane o skomentował z sarkazmem to co działo się na trasie Wierietielny.
Sama Kowalczyk mówiła ze śmiechem, że w sprincie czasami biega się zygzakiem, ale widać było, że ta porażka bardzo ją rozłościła choć sprint techniką dowolną nie jest jej najmocniejszą stroną. Na mecie nie była jednak zmęczona, więc na pewno tego dnia stać ją było na znacznie więcej niż 22. miejsce, które zajęła w ostatecznym rozrachunku.
Co ciekawe w kolejnym ćwierćfinale odpadła z rywalizacji chyba najgroźniejsza rywalka Kowalczyk, Szwedka Kalla. - Widac cieszyła się z porażki Justysi i Pan Bóg ją pokarał - żartował Wierietielny.
Zdaniem trenera problemy Kowalczyk zaczęły się już na pierwszym zjeździe. - Justysia nie miała miejsca, by zmieściić się w wyjeżdżonych wcześniej torach, pojechała bokiem i dziewczyny jej odjechały. Przez chwilę pomyślałem, że może narty są źle posmarowane, ale na drugim zjeździe wiedziałem już, że wszystko jest w porządku. Do awansu zabrakło niewiele, ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Justysia zaoszczędziła sporo sił, które bardzo przydadzą się jej w kolejnym wyścigu morderczego Tour de Ski, czwartkowym biegu na 15 km techniką dowolną w Toblach - zakończył trener Wierietielny.
Finałowy wyścig po dramatycznej walce wygrała Majdić, którą do końca goniła Follis. Podobny przebieg miał sprint mężczyzn. Uciekał Kanadyjczyk Devon Kershaw, gonił go Szwajcar Dario Cologna i naprawdę niewiele zabrakło, by ta pogoń była skuteczna.