Adam Małysz mimo zatrucia i wiatru w plecy był szósty i dzień później świetnie skakał dla drużyny. Kamil Stoch tym razem skromniej: 11. indywidualnie, przeciętny w drużynówce.
Na skoczni mamuciej w Oberstdorfie wszystkim latało się trudno. Nawet kilku wybitnych specjalistów od szybowania przegrało z wiatrem, który podczas obu konkursów nie tyle był za silny, ile kręcił co chwila w innym kierunku, dezorientował skoczków, sędziów i może nawet urządzenia obliczające wpływ podmuchów na próby. Różnice w ciągu kilku minut sięgały kilkunastu punktów.
W sobotę władca wiatru był tylko jeden. Martin Koch skoczył 214,5 i 210,5 m, żaden rywal nie był w stanie dorównać Austriakowi, który wygrał także tej zimy jeden z konkursów lotów w Harrachovie.
Za plecami zwycięzcy działo się wiele, choć scenariusz wydarzeń pisali wspólnie zawodnicy, wiatr i komputery mierzące jego kierunek i siłę. Wyjątkowo trudno było związać długość skoku z notą końcową i oceną jakości przez trenerów. Kamil Stoch miał w pierwszej próbie 185,5 m, odległość nie robiła wielkiego wrażenia, tak samo jak 12. miejsce, ale trener Łukasz Kruczek chwalił skoczka: – To była próba lepsza niż w wygranym konkursie w Klingenthal.
Drugi skok Stocha miał 207 m, ale mimo tak widocznej poprawy oznaczał awans tylko o jedną pozycję.