Nazywają ją żartobliwie maszyną do szycia, albo króliczkiem Duracell. Biegnie nietypowo szybkim rytmem, na podbiegach właściwie raczej podskakuje, niż się wspina. Jest jedną z najmłodszych biegaczek w czołówce, i jedną z najdrobniejszych. Dotychczas jej królestwem była Alpe Cermis, tortura kończąca Tour de Ski. Tam już dwa razy wygrała etap TdS. Ale zawodów Pucharu Świata jeszcze nigdy. Miała medal w Sapporo cztery lata temu, brązowy na 30 km, zdobyła brąz w Oslo w biegu łączonym. Wyścig życia odłożyła do soboty, zrobiła sobie paradę na Holmenkollen przed 100 tysiącami kibiców.
Zobacz galerię zdjęć z Oslo
Wygrała najważniejszą konkurencję i zrobiła to w stylu wielkich mistrzyń. Na jednej z najtrudniejszych tras w historii mistrzostw zachowała do końca siły i lekkość biegu. Od początku to ona najczęściej prowadziła czołową grupę, do mety dojechała sama, daleko przed Bjoergen, która nie wyrównała jednak w Oslo rekordu pięciu zwycięstw Jeleny Wialbe. – Wcale nie chciałam go wyrównywać. Ja mam olimpijskie złota, Jelena Wialbe nie, a to one są dla mnie bardziej cenne – mówiła Marit, pokonana w biegu długim pierwszy raz od roku. Wtedy Justyna pokonała ją o 0,3 sekundy. W Oslo Polka przybiegła po brąz, kilkadziesiąt sekund po Marit. – To był bardzo trudny bieg, od rana nie czułam się najlepiej. Tempo było od początku mocne, co jest dla mnie dobrą sytuacją, ale dziewczyny były lepsze. Nie jestem zaskoczona zwycięstwem Johaug, 30 km to podobna próba jak Alpe Cermis, a trasa tutaj była trudna, z podbiegami dla Therese – mówiła za metą Justyna.
Znów, jak w biegu łączonym, po połowie dystansu było jasne że medale wezmą Justyna, Marit i Johaug. Ale tym razem gdy Therese ruszyła, Polka i Norweżka nie potrafiły odpowiedzieć. Przewaga powiększała się z każdym kilometrem, nieważne czy pogoń prowadziła Kowalczyk, czy Bjoergen. – W pewnym momencie stało się jasne, że walczymy o srebro i na tym się z Marit skupiałyśmy do końca – wspomina Polka. Bjoergen zapamiętała, że pierwszy raz pomyślała tak za 22. kilometrem. – Wtedy zaczęłam oceniać szanse na srebro, widziałam że mam szybsze narty niż Justyna. Ja dziś nie straciłam złota, zdobyłam srebro i jestem z niego szczęśliwa. Wiedziałam że dzień porażki nadejdzie w którymś momencie tego sezonu. Czy łatwiej mi się pogodzić z tą przegraną dlatego, że wygrała Therese, a nie jak na igrzyskach Justyna? Rok temu byłam bardzo blisko złota, a teraz bardzo daleko. I dlatego jest łatwiej – mówiła Bjoergen. Obie z Justyną dziękowały publiczności. – W takiej atmosferze jeszcze nie startowałam. Wrócę do domu szczęśliwa. A w mistrzostwach w Val di Fiemme za dwa lata trzydziestka będzie moim ulubionym stylem klasycznym. Popracuję i powalczę tam o złoto – mówiła Kowalczyk.
Ona miała tego dnia pecha. Nie dość że czuła się źle, to jeszcze upadła zanim minął kwadrans biegu, któraś z rywalek najechała na nią na mostku. Później była bliska drugiego upadku, gdy wpadła na jej nartę Kristin Stoermer Steira. Bieg uspokoił się dopiero, gdy najlepsze narciarki mistrzostw zaczęły uciekać. Kowalczyk mimo tych wszystkich starć i potknięć cały czas była w czołowej grupie, ale zapłaciła za te pościgi swoją cenę. Również za to, że na każdym zjeździe rywalki uciekały jej na kilka metrów i potem trzeba było odrabiać straty na podbiegach. Długo było ich pięć, po 10. kilometrze odpadła Steira i zaczęła błyskawicznie tracić dystans. W okolicach 15. kilometra, niedługo po zmianie nart została Charlotte Kalla. Będzie potem już na stadionie walczyła o czwarte miejsce ze Steirą i wygra ten pojedynek, bo Norweżka wywróci się na podbiegu. Ale to już będą tylko przypisy do walki o medale, która w drugiej połowie wyścigu rozegrała się między dwiema Norweżkami i Polką. Johaug ruszyła mocno gdy minęły półmetek i zaczynał się długi podbieg. Przez następne kilometry przewaga cały czas rosła, aż sięgnęła minuty nad Bjoergen i Kowalczyk. Potem Marit zaczęła odrabiać straty, a Justyna zostawać z tyłu. Zrezygnowała z ostatniej zmiany nart, by nie stracić za wiele do Bjoergen – ona i Johaug zmieniły – ale na finałowym okrążeniu już nie była w stanie biec tuż za nią. – Nie zmieniałam nart, bo dobrze pracowały, a nie chciałam tracić kontaktu z Marit. To była najmądrzejsza decyzja, jaką można było podjąć – tłumaczyła Justyna.