Korespondencja z Oslo
Marit Bjoergen wychowywała ją na swoją następczynię. Może się tylko nie spodziewała, że księżniczka tak szybko upomni się o swoje. Marit zdobyła w Oslo najwięcej złotych medali, ale Therese wywalczyła ten najważniejszy.
Bjoergen zbliża się do końca kariery, Johaug dopiero zaczyna. Jedna jest liderką kadry, druga maskotką. Marit ma posturę kulturystki i potrafi wszystko, Johaug to jedna z najdrobniejszych biegaczek i najchętniej zlikwidowałaby sprinty, bo czasami nie jest nawet w stanie przejść eliminacji. Bjoergen jest twarzą z okładek magazynów fitness, a Johaug z sesji mody. Jedna reklamuje ryby, druga szampony i biżuterię. Ale lubią się i dobrze rozumieją. Obie są pracoholiczkami, pochodzą z prowincji, mówią z zabawnym akcentem. Marit w gospodarstwie rodziców pasała owce, Therese podczas letnich urlopów wraca na rodzinną farmę pomagać przy krowach.
Tak przynajmniej było dotychczas. Teraz jej życie może się zmienić, choć już wcześniej nazwisko Johaug było najczęściej wpisywanym hasłem w norweskich wyszukiwarkach.
Eksperci od marketingu przekonują, że Therese pobije wszelkie miejscowe rekordy w kontraktach sponsorskich. Będzie twarzą kraju, nazywają ją norweską wersją Heidi z alpejskich hal, mówią, że jest jak wycięta z ze skandynawskiej powieści romantycznej albo z sielskiego malowidła, na którym dziewczyna w ludowym stroju stoi z dzbankiem mleka a w tle są góry, rzeka, choinki i kilka chatek. Ona w takim krajobrazie dorastała. Pochodzi z Oesterdalen na północy kraju, jej rodzinna wioska, niedaleko granicy ze Szwecją, ma kilkuset mieszkańców. Takie miejsca dają siłę norweskiemu narciarstwu. Zdarza się w kadrze sprinter czy sprinterka z Oslo, ale długodystansowcy są z prowincji. A Johaug to maratonka, im jest trudniej, tym dla niej lepiej.