Od wielu lat w Polskiej Lidze Hokeja nie było tak jednostronnego finału. Nikt w tym roku nie oczekiwał, że ożyją znów emocje, jak przy słynnych starciach Podhala Nowy Targ i Unii Oświęcim sprzed kilku sezonów. Ale przewaga, jaką pokazali zawodnicy Cracovii w pierwszych trzech spotkaniach, zaskoczyła chyba nawet ich samych.
Hokeiści GKS Tychy nie byli w stanie nawiązać walki nawet na własnym lodowisku. Przegrywali gładko 1:8 (to jeszcze na wyjeździe), potem 3:7 (to już przed własną publicznością). Nowy kapitan zespołu Michał Woźnica ze skruszoną miną przepraszał kibiców za widowisko, które im zafundował razem z kolegami z drużyny.
Słowa jedno, a czyny drugie. Tyszanie grali fatalnie, byli wolniejsi i słabsi fizycznie od rywali. Popełniali proste błędy taktyczne. Pewnym usprawiedliwieniem dla nich może być brak kapitana Adriana Parzyszka, którego wyeliminowała kontuzja i bramkarza Arkadiusza Sobeckiego, który nie gra z powodu przeziębienia. Trener Jiri Sejba musiał dokonać zmian w składzie, które jednak tylko powiększyły chaos.
Tymczasem mecz numer cztery, który miał być tylko rozłożoną na trzy tercje egzekucją, przyniósł zaskakujące rozstrzygnięcie. Hokeiści GKS wreszcie pokazali, że są godni gry o mistrzostwo Polski i stawili twardy opór drużynie prowadzonej przez Rudolfa Rohacka.
Piotr Jakubowski, który zastępuje Sobeckiego, opanował nerwy i bronił znakomicie. Nie dawał się pokonać z najbliższej odległości ani Leszkowi Laszkiewiczowi, ani Mikołajowi Łopuskiemu. W odpowiedzi dobre sytuacje mieli Josef Vitek i Adam Bagiński.