Gdy w 2006 roku Janica musiała zakończyć karierę z powodu ciężkiej choroby tarczycy, wydawało się, że o Kosteliciach nie będzie już tak głośno. Nic z tego. Po latach sukcesów przedzielanych kontuzjami 31-letni Ivica też zdobył Puchar Świata. – Szybko się nas nie pozbędziecie... – mówi Ante Kostelić, ojciec, który 20 lat temu wymyślił, że wychowa własne dzieci na narciarskich mistrzów bijących sławy z Austrii, Włoch i Szwajcarii.
W Chorwacji, pięknym kraju, w którym nie ma góry mierzącej więcej niż 2000 m, trzeba mieć fantazję, by wpaść na taki pomysł. Ante Kostelić fantazję miał, tylko nie miał pieniędzy.
W latach 60. był dobrym piłkarzem ręcznym i niezłym alpejczykiem, ale w czasach pozornej jedności Jugosławii wielkiej kariery nie zrobił. W piłce ręcznej dominowali Serbowie. Ante Kostelić, pseudonim Plaster, potrafił raz zdobyć dla Cannes wszystkie 24 bramki w meczu ligowym, lecz reprezentacja go nie chciała. W narciarstwie dominowali Słoweńcy, bo mieli góry.
Ojciec sportowej rodziny (żona Marica, też była piłkarka ręczna, dziś można powiedzieć – nadzór finansowy i osoba łagodząca stresy drużyny Kosteliciów) został zatem instruktorem narciarstwa. Szybko zobaczył, że chleb z tego skromny, wybrał więc nową drogę: nauczyć zwyciężać Janicę i Ivicę. Trochę w tym dorobionej legendy, ale opowieści o długich podróżach z nartami na dachu starej łady są prawdziwe. Nie spali w namiotach pod stokiem przy -20 stopniach Celsjusza, ale podczas letnich przygotowań często nocowali w lasach we własnoręcznie zrobionych szałasach. Naprawdę oszczędzali na noclegach i jedzeniu, by starczyło na paliwo i wpisowe na zawody. Naprawdę sprzedawali narty po sezonie, bo liczył się każdy grosz.
Wtedy w krytycznych chwilach pomagali czasem obcy ludzie, jak austriacki elektryk ze stacji wyciągu, który widząc ambitne, ale biedne chorwackie dzieciaki, dawał im po 100 szylingów dziennie na utrzymanie.