Każdy znajdzie wśród kandydatów coś dla siebie. Monachium, czyli europejską metropolię otoczoną kurortami, Annecy, czyli europejskie zacisze między Mont Blanc a pięknym jeziorem, i Pyeongchang, czyli azjatyckie zacisze poza sezonem, a w sezonie huczące centrum narciarstwa, przez które przewija się rocznie blisko 4 mln turystów.
Wybór jest między Niemcami, którzy organizowali igrzyska już trzy razy, w tym letnie w Monachium, Francją, która same zimowe igrzyska miała trzykrotnie, i Koreą, która mimo setek milionów dolarów wydawanych na walkę o olimpiady gościła tylko jedną, w Seulu w 1988 r.
Monachium konkurencje narciarskie przeniesie do Garmisch-Partenkirchen, gdzie stadion pod skocznią wciąż przypomina o roku 1936, a Annecy część zawodów chce rozegrać w Chamonix, gdzie w 1924 zaczęła się historia zimowych igrzysk. Kto lubi odkrywać, posłucha wezwania z Pyeongchang, by wybrać nowe horyzonty.
Podobno największe szanse ma właśnie Korea Południowa. Ale musiałaby wygrać już w pierwszej turze głosowania. A to zależy od tego, ile głosów sympatii – albo współczucia – dostanie najniżej oceniana kandydatura Annecy. Jej problemem są dalekie podróże między górami i to, że w linii prostej jest stamtąd sto kilkadziesiąt kilometrów do Turynu, gdzie ledwie pięć lat temu były igrzyska.
Jeśli jednak Annecy dostanie tak dużo głosów, że Pyeongchang nie zbierze co najmniej 49 (w I turze wybiera 96 członków MKOl), to w dogrywce zapewne zwycięży Europa. Ale to są tylko olimpijskie zgadywanki.