Wielka Krokiew rok temu pożegnała starego mistrza i namaściła nowego – trzy konkursy (jeden w zastępstwie za Harrachov) wygrywali kolejno: Małysz, Simon Ammann i Kamil Stoch. Było symbolicznie, gdy niedługo po upadku Adama Stoch wygrał w śnieżycy pierwszy konkurs w karierze.
Tegoroczny Puchar Świata w Zakopanem będzie testem uczuć Polaków do skoków narciarskich. Są przesłanki, by sądzić, że te uczucia nagle nie zgasną, ale ich intensywność jednak chyba maleje. Pierwszy i najważniejszy miernik to popularność telewizyjna. W ubiegłym roku zimowe skoki oglądało średnio 4,1 mln osób, ale zawody Letniej Grand Prix, mimo sukcesów Stocha i kolegów, nie zafascynowały telewidzów. Konkursy obecnego Pucharu Świata gromadzą od 2 do 3,5 mln widzów, zależnie od dnia i pory. To wciąż dobry wynik dla TVP, która twierdzi, że ceny reklam w czasie pucharowych transmisji spadły niewiele.
Po bilety na tegoroczne konkursy kolejek nie było. W środę można było dostać jeszcze miejsca na górnych i dolnych trybunach, organizatorzy podkreślali jednak, że po kilku tygodniach niepewności sprzedaż mocno ruszyła i można się spodziewać, że 20 tys. miejsc zostanie zajętych. Kto pamięta 60 tysięcy pod Krokwią (plus tłumy bez wejściówek), ten może wybrzydzać, ale kto widzi puste trybuny w Lillehammer czy Harrachovie, nie narzeka.
Tradycja przez lata kazała ludziom przyjeżdżać z transparentami, trąbami i biało-czerwonymi czapkami – na skoki, ale też po prostu brać udział w ludowym festynie. Małysz bywał tylko pretekstem do długiej zabawy na Krupówkach. Trudno przypuszczać, że akurat ten zwyczaj podupadnie.
Małysz, według organizatorów, będzie pod skocznią. Jako gość honorowy, prosto z Rajdu Dakar. Były plany, że może wręczy puchary najlepszym, a nawet przypnie narty i skoczy dla widzów. Ale tego z nim nawet nie uzgodniono i gdy wylądował w Polsce po powrocie z rajdu, był zawiedziony, że ktoś mu bezceremonialnie ustawia plan dnia. Ale przyjazdu do Zakopanego, by zobaczyć się z kolegami skoczkami, nie wykluczył.