Prowadzą tu dwie drogi i od korków się nie ucieknie. Hoteli jest mało i trzeba cudu, by znaleźć w nich miejsce przed finałem Pucharu Świata. Dwie skocznie ostatnie chwile wielkości miały podczas mistrzostw świata 19 lat temu. I jeszcze będą miały, bo za trzy lata MŚ tu wrócą.
Falun się nie odmawia. Atrakcji tu mało, ale pachnie historią narciarstwa i miejscowi serce mają dla biegaczy zawsze na dłoni. – Pracują przy tych zawodach starsi ludzie i opiekują się nami jak własnymi dziećmi – wspomina Justyna.
Od kilku lat właśnie tu wypada pożegnanie sezonu. I jest to Puchar Świata inny niż wszystkie. Bez zadęcia, bez pośpiechu, z biurem prasowym w drewnianym przedszkolu. I z Mordarbacken, słynnym wzniesieniem, Morderczą Górą, na którą trzeba się będzie wspinać codziennie. Dziś o 13.30 w prologu na 2,5 km stylem łyżwowym, jutro na 10 km stylem klasycznym ze startu wspólnego i w niedzielę w biegu pościgowym na 10 km stylem łyżwowym (oba biegi o 15.15).
W prologu startują według kolejności po sprincie w Sztokholmie. Justyna jest ósma w klasyfikacji wyścigu finałowego, do prowadzącej Marit Bjoergen traci dużo, 20,9 s, ale miejsce na podium ma na wyciągnięcie ręki.
Dla Kowalczyk Falun oznaczało dotychczas Kryształowe Kule. Tu odebrała całą swoją kolekcję: trzy wielkie za zwycięstwo w całym Pucharze Świata, mniejsze za dystanse i sprinty. Ale w niedzielę puchary będą dla innych. Dwa dla Bjoergen (ma w klasyfikacji PŚ 160 pkt przewagi nad Justyną), mały za sprint dla Kikkan Randall. Ale Polce to humoru nie psuje. Nikomu przed tym sezonem kul nie obiecywała, zapowiadała zimę inną niż poprzednie. Cytując ją: dużo zgadywanek i eksperymentów. Te najważniejsze się udały: trzecie z rzędu zwycięstwo w Tour de Ski, wielki bieg na 10 km w Jakuszycach.