Bjoergen w tym sezonie startuje rzadko, gra tylko w to, w co wygrywa i dotychczas była niepokonana. Justyna ostatni raz wyprzedziła ją rok temu, u siebie w Jakuszycach. A na podium biegu na 10 km stylem dowolnym, w którym wczoraj była druga, Polka stała wcześniej tylko trzy razy. Nie znosi tej konkurencji i nawet się zastanawiała, czy w niej wystartować w mistrzostwach świata. Teraz już raczej nie ma wątpliwości. Wyprzedziła ją w Davos tylko Therese Johaug, choć Justyna zapowiadała, że bieg potraktuje jak trening.
Jeszcze dwa tygodnie temu Kowalczyk odjeżdżała z Soczi z obitą dumą, po najgorszym pucharowym starcie od lat. A w sobotę w Davos była w sprincie stylem klasycznym, który już za trzy dni rozpocznie mistrzostwa świata, nieuchwytna w każdym wyścigu. Sprint był szalony, jak z lunaparku: zakręty, zjazdy, ostre podbiegi.
W finale Justyna wyprzedziła Bjoergen, za metą była w siódmym niebie. Marit ładnie pogratulowała, tłumaczyła, że to był dobry sprawdzian i z formy sprinterskiej jest zadowolona. Ale następnego ranka, po rozgrzewce, poczuła się zmęczona i zdecydowała, że nie ma sensu startować na 10 km stylem dowolnym.
Na słabość Bjoergen podczas mistrzostw nie ma co liczyć, już pokazywała, jak szybko potrafi wracać po takich kłopotach. Ale dzieląc w ostatnich tygodniach złote medale między siebie na łamach gazet, Norweżki zrobiły Justynie świetny prezent. Nic jej tak nie motywuje jak przegląd skandynawskiej prasy. A Marit jest w pewnym sensie zakładniczką medialnego i finansowego sukcesu norweskich biegów. Musiała do końca powtarzać, że rozważa start we wszystkich sześciu konkurencjach mistrzostw, choć nikt rozsądny w to nie wierzył. Teraz zmieniła zdanie.
– Media wiele deklaracji na norweskich biegaczkach wymuszają, a my robimy swoje. Bjoergen będzie mocna w czwartek w Val di Fiemme, jest waleczna w sprintach, umie je biegać. Tam będą szybkie zjazdy, ale nie tak szalone jak w Davos, trasa jest łatwiejsza, bardziej pod sprinterki. Justyna pokazała siłę w sobotę, bo każdy bieg trwał bardzo długo jak na sprint, około czterech minut – mówi „Rz" trener Aleksander Wierietielny.