Uśmiecha się częściej niż w czasach, gdy go nazywano Busterem Keatonem skoków i Pokerface. Ale z jego powrotem nie ma żartów. To nie żadna akcja medialna, by do biedujących fińskich skoków narciarskich przyciągnąć sponsorów. Ani kaprys 36-latka, którego na wczesnej emeryturze zaczął przerażać brak adrenaliny i kurczące się oszczędności. Pieniądze go teraz na skoczni nie interesują, mógłby je spokojnie zarabiać jako ekspert od skoków w telewizji MTV3. On chce tylko złota.
Właśnie zaczął ostatnią partię pokera w karierze. Błyskawiczną: wrócić do stołu, zgarnąć największą stawkę i odejść. – Chcę na igrzyskach zostać najlepszym skoczkiem na świecie – mówi Ahonen. Jest legendą Turnieju Czterech Skoczni, wygrywał go pięciokrotnie. Dwa razy był indywidualnym mistrzem świata, dwa razy wygrywał Puchar Świata. Ale na igrzyskach nie zdobył indywidualnie żadnego medalu, choć próbował przez pięć olimpiad. Dwa srebra z drużyną mu nie wystarczają. Gdyby został mistrzem w Soczi, może nie byłby skoczkiem wszechczasów, ale na pewno najlepszym z ostatnich pokoleń, w których mistrzów było wielu, ale żaden do końca spełniony. Adamowi Małyszowi zabrakło olimpijskiego złota, Gregor Schlierenzauer też ciągle na nie poluje, Simon Ammann jeszcze nie dogonił zwycięstwa w Turnieju Czterech Skoczni.
Ahonen najbliżej olimpijskiego medalu był w 2010 w Vancouver, zajął czwarte miejsce. To dla igrzysk w Vancouver pierwszy raz wznowił karierę, zakończoną w 2008 hucznym pożegnaniem w Lahti, na którym bawił się m.in. Adam Małysz. Janne wrócił w 2009, zaczął świetnie, bo od drugiego miejsca w Turnieju Czterech Skoczni, ale potem gasł. A sezon poolimpijski, po leczeniu kontuzji, miał tak słaby, że w 2011 zakończył karierę drugi raz i zarzekał się, że już ostatni. Zajął się swoją firmą sprzedającą części do motocykli i skuterów śnieżnych, podróżował, chodził na treningi syna.
W 2005 roku, gdy Ahonen był w Pucharze Świata seryjnym zwycięzcą (w tamtym sezonie wygrał i Turniej Czterech Skoczni i mistrzostwo świata), opowiadał w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej", jak kilkuletniemu wówczas Mico zbudował model skoczni, a syn bawił się nią, udając Małysza albo Mattiego Hautamaekiego. Dziś niespełna 12-letni Mico szaleje na skoczni w Lahti, próbuje już startów w FIS Youth Cup ze starszymi od siebie. Tydzień temu razem z ojcem pojechali do Hinterzarten: Janne na pierwsze zawody Letniej Grand Prix, Mico na wspomniany młodzieżowy puchar FIS (ostatecznie w Hinterzarten nie skakał). Nieoczekiwanie karierę wznowił też Pasi, młodszy brat Janne.
Pasi nigdy się w Pucharze Świata nie zakwalifikował do finałowej rundy, ale fińskim skokom przyda się dziś każdy chętny do przypięcia nart, a co dopiero jeśli nazywa się Ahonen. Bez Janne sport, w którym kiedyś Finowie byli jak Barcelona w futbolu – zgarniali najważniejsze trofea i eksportowali trenerów ze swojej szkoły na cały świat – popadł w ruinę. Nikt z następców nie miał ani charyzmy Ahonena, ani jego wyników, do tego najlepszych dopadały poważne kontuzje. Od blisko trzech lat Finowie niczego w skokach nie wygrali. Ich ośrodki narciarskie podupadają, nie ma chętnych podczas naborów, nie ma pieniędzy. Po latach rządów nieudolnych, skorumpowanych działaczy, po skandalach dopingowych, fińskie narciarstwo dopiero się podnosi. Biegom poszło to szybciej, skoki dopiero teraz trafiły pod rękę sprawnego menedżera, Jukki-Pekki Vuori, szefa marketingu firmy Fonecta, sponsora skoków. Vuori wyciąga ten sport z zapaści. Grupa najlepszych miała na ostatni zimowy sezon tylko 100 tysięcy euro budżetu, skoczkowie sami kupowali sobie kombinezony, a koszty wyjazdów dzielili z Estończykami, którym pożyczyli jednego ze swoich trenerów.