Kolejki po numer startowy i wyprawkę biegacza nie były długie, pogoda dopisała, dojazd okazał się dobry – ponad 8300 biegaczy zjawiło się w Krynicy, ustanowiono czwarty rekord w czwartym roku imprezy i można było zaczynać.
Piątek to był dzień powitania z Beskidem Sądeckim, rozpoznania tras, rodzaj rozgrzewki, jeśli za taką czynność uznać biegi na dystansie od 600 m do 7 km. Najpierw wystartowała młodzież z lokalnych szkół, dla której Bieg Małopolski to nagroda za ochotniczą pracę przy obsłudze najważniejszych wydarzeń Festiwalu.
Potem akcja ruszyła już wartko. Niedużą odległość pokonali przebierańcy – ludzie, dla których wyrażenie indywidualności w biegu jest znacznie ważniejsze od wyniku. To już trwała moda. Nie jest łatwo biec jako smerf, Indianin, faraon, kelnerka, zgięta staruszka, mistrz z filmu „Było sobie życie" (kostium ważył chyba 20 kg), rodzina pszczelarska, zbójnik (czyli pan Madej) czy słoik, ale ludzie biegli, w dodatku z uśmiechem na ustach.
Wystartowało 60 przebierańców. Czas nie był ważny, dystans (999 m) też raczej nie, za wrażenia artystyczne miejsca na podium zajęli: pan Drozd jako biało-czerwony bocian, amor ze strzałą w zębach, łukiem w dłoni i pampersem na pośladkach oraz kowbojska trójka, czyli rodzina państwa Jamrożych.
Mila po Deptaku i okolicach to było już poważne ściganie, choć dystans względnie krótki. Jedni biegali indywidualnie, drudzy w sztafecie (4 x 1609 m). Dużo emocji wzbudził start wieloetapowego wyścigu Iron Run. Prestiż tego wydarzenia dopiero się tworzy, ale zainteresowanie chyba będzie rosło z etapu na etap. Klasyfikacja pań (zgłosiło się 15 odważnych) i panów (101 uczestników) prowadzone są oddzielnie. Krynicka Mila była prologiem, liderami zostali Ukrainka Walentyna Kiliarska i Polak Piotr Holly.