W Gilowicach mieszka kilka tysięcy osób. Wieś dała krajowi i Żywiecczyźnie nie tylko sportowców, ale także znanego biskupa oraz cenionego profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego, ale wiadomo – skoki budują w Polsce sławę szybko, chyba nawet szybciej, niż boks zawodowy.
Krzysztof Biegun wyskakał swoje szczęście w Klingenthal w wieku 19 lat i 6 miesięcy i 3 dni od daty urodzenia. Zajął się skokami z powodów klasycznych: widział Adama Małysza w telewizji, pamiętał też wyczyny Jensa Weissfloga. Tradycja w regionie jest taka, żeby próbować skakać, skoro górek wokół trochę wyrosło.
Inny wybór miał: jak każdy mógł grać w piłkę nożną w LKS Beskid Gilowice-Rychwałd (po 13. kolejkach lider A-klasy w regionie żywieckim, poziom VII ligi licząc od ekstraklasy). Mógł też grać w szczypiorniaka, bo to popularny sport w okolicy, może jeszcze w ping-ponga i oczywiście mógł zapisać się do Klubu Sportowego „Cios-Adamek", który powstał w 2005 roku – wtedy, gdy „Góral" pokonał Paula Briggsa i zdobył pierwszy tytuł mistrza świata.
Jednak Krzyś Biegun, syn Doroty i Romana, brat Przemka, wybrał skoki, bo mięśni i siły ciosu nie miał może zbyt wiele, ale za to ambicje duże. Pierwszy skok 9-letniemu kandydatowi na skoczka pokazał, nieco teoretycznie, kolega w sali gimnastycznej Szkoły Podstawowej nr 1 w Gilowicach. Pokaz był na tyle udany, że młody człowiek nie wahał się długo i zapukał do drzwi Parafialnego Klubu Sportowego „Olimpijczyk" Gilowice.
Trener Bronisław Porębski teorii uczył tam na miejscu, ale na prawdziwe skoki trzeba było jeździć na małe skocznie w Szczyrku, albo w inne miejsca. Skoro jednak trener miał gromadkę chętnych, a sukcesy Małysza sprzyjały śmiałym pomysłom, to gmina Gilowice długo się nie wahała i pomogła postawić dzieciakom progi u siebie.