Korespondencja z Krasnej Polany
Poszli spać późno, bo czwartkowe treningi ciągnęły się prawie do północy, a do górskiej wioski olimpijskiej dość daleka wyprawa. Rano trener Łukasz Kruczek kazał wstawać do pracy tylko Piotrowi Żyle, Dawidowi Kubackiemu i Kamilowi Stochowi, a Maciej Kot i Jan Ziobro mieli wolne – mogli już czuć się uczestnikami kwalifikacji.
Następna potrójna seria w piątkowym słońcu niewątpliwie była interesująca, zwłaszcza dlatego, że Stoch ze skoczka średnego nagle przeistoczył się w siebie, czyli mistrza. Trzy razy ponad sto metrów (kolejno 100,5; 102,5 i 103 m), styl błyskotliwy, ochy i achy obserwatorów całkowicie uzasadnione.
Gdy przyszedł do polskich dziennikarzy promieniał. – Czuję, że się zakwalifikowałem do drużyny, czuję w kościach i w skokach – mówił z uśmiechem. – Przez noc zmieniłem techniczne podejście do skoków na tej skoczni. Musiałem jednak zobaczyć i przemyśleć jak to wszystko się układa, dostosować pozycję najazdową, styl, chwilę porozmawialiśmy z trenerem o moich próbach, miał kilka uwag, wdrożyliśmy je dzisiaj i było wszystko dobrze, wszystko działa tak jak trzeba – dodał.
Polski lider chciał trenować, bo skocznia olimpijska jednak ma swoje osobliwości, nawet najlepsi musieli chwilę się z nią dogadywać. Jedni robili to lepiej, drudzy gorzej. Simon Ammann w czwartek niewidoczny, w piątek już skakał pod sto metrów, ale wyraźnie mniej od Stocha. Peter Prevc – dobrze, średnio setka w każdej próbie. Gregor Schlierenzauer jakiś metr mniej. Noriaki Kasai oszczędzał nogi i o formie Japończyka nie wiemy wiele. Nie skakali także o poranku Severin Freund, Anders Bardal, Andreas Wellinger, Thomas Morgenstern, Michael Hayboeck – takie uniki zwykle świadczą, że skoczek już może myśleć o kwalifikacjach.