Łączy ich jedno – na igrzyska jechali w cieniu bardziej utytułowanych reprezentacyjnych rywali. Przed Soczi nikt o zdrowych zmysłach nie wymieniał przecież nazwiska Mayera w kontekście walki o medale. Austria rozpaczała po Hannesie Reichelcie, który potrafił ujarzmić słynną „Kogucią Górę" w Kitzbuehel, ale sam ugiął się przed kontuzją kręgosłupa. Kandydatów do medali szukano raczej w innych konkurencjach.
Przed IO 1980 od Stocka Austriacy również nie oczekiwali rzeczy wielkich. Do reprezentacji włączono go na wypadek kontuzji któregoś z kolegów. O dwóch drugich miejscach wywalczonych w Pucharach Świata rok wcześniej pamiętali już tylko statystycy. Ale na stoku Whiteface Mountain Austriak od początku czuł się znakomicie – wygrał dwa z trzech treningów, a później pokazał plecy rywalom w zawodach. Tą jedną chwilą chwały musiał karmić się długo – na kolejne zwycięstwo czekał dziewięć lat, w sumie do końca kariery wygrał tylko trzy starty, wszystkie w PŚ.
Ortlieb w podobnej sytuacji był przed IO 1992. Przed Albertville cztery razy stawał na pucharowym podium, ale nigdy na jego najwyższym stopniu. Na olimpijskiej trasie był jednak poza konkurencją. Drugi i ostatni już wielki tytuł zdobył cztery lata później na mistrzostwach świata w Sierra Nevada.
Przy okazji nieoczekiwanego triumfu Mayera Austriacy wspominają także Fritza Strobla, mistrza olimpijskiego z 2002 roku. Przed Salt Lake City Strobl regularnie zajmował miejsca w czołowej trójce PŚ, ale na mistrzostwach w St. Anton i Sestriere czy igrzyskach w Nagano spisywał się poniżej oczekiwań. Później na wielkich imprezach też raczej zawodził. Jedyny medal po Salt Lake City zdobył pięć lat później na MŚ w Are.
Historia zjazdu na igrzyskach to także sensacyjne zwycięstwa Billa Johnsona w 1984, Tommy'ego Moe w 1994 czy Jean-Luca Cretiera w 1998 roku. Amerykanie ani wcześniej, ani później nie wygrali zawodów PŚ. Francuz w czasie 11-letniej kariery nigdy nie stanął nawet na pucharowym podium.