Panie biegały na zmianę sześć pętli o długości 1250 m, w polskiej sztafecie zaczynała pracę Sylwia Jaśkowiec, co oznaczał kolor czerwony koszulki i numer 13-1, Justyna Kowalczyk dostała koszulkę błękitną i nr 13-2. Awans do finału: po dwie najszybsze pary z każdego półfinału plus sześć z najlepszymi czasami. Zmiany są więc szybkie, emocje duże, odpoczynku tyle, by złapać jeden dłuższy oddech i już. Równie mocno pocą się serwismeni, bo mają niecałe trzy minuty na odświeżenie pary nart. To też ich wyścig.
Przed startem wiadomo było, że zrezygnowała Szwedka Charlotte Kalla, bo wizja zabrania Norweżkom w sobotę złota na 30 km stylem dowolnym jest zbyt kusząca. Do domu w związku ze śmiercią brata wyjechała rozbita Astrid Uhernholdt Jacobsen, więc Norwegia postawiła na Marit Bjoergen i Ingvild Flugstad Oestberg – pytanie, czy będzie to kolejna wstydliwa porażka, wisiało w powietrzu. Wyjaśnienie dość słabej formy biegowej Norwegii w środku igrzysk to była i jest jedna z największych sportowych zagadek w Soczi, tłumaczenie, że to wpadka ze smarami, niewielu przekonało.
Półfinały były zajmujące, trzynastka pecha nie przyniosła. Polki pojechały tak, jak należało oczekiwać: jedna z misją minimalizacji strat, druga z programem ich odrabiania. Na tablicy świetlnej widać było wynik tych starań: po pierwszej zmianie Sylwia siódma (czyli ostatnia), po drugiej Justyna druga, za Finką. Gdy Słowaczkom przytrafiło się potknięcie, Jaśkowiec dobiegała do strefy zmian na szóstym miejscu, ale nie tak daleko za rywalkami, by Kowalczyk mogła cieszyć nas wyprzedzaniem, zwłaszcza gdy było pod górkę.
Bez znieczulenia
Finki, Aino-Kaisa Saarinen i Kerttu Niskanen, tak czy owak uciekły, miały najlepszy czas wśród wszystkich uczestniczek, ale pani Justyna po ładnym finiszu wyprzedziła na ostatniej prostej Rosjankę Julię Iwanową, drugie miejsce oznaczało awans bez patrzenia na czasy. W drugim półfinale najszybsze były Norweżki (smary działały bez zarzutu) przed Szwedkami, blisko nich Amerykanki. Mieliśmy więc pojęcie, na co stać Polki, czwarty wynik w eliminacjach poruszył wyobraźnię, choć nie aż tak, by od razu wierzyć w piąty medal.
Medalu nie było, choć w finale Polki pobiegły prawie o 15 sekund szybciej, ale Norweżki aż o 40. Marit i Ingvild trochę zabiły emocje: uciekły wcześnie Finkom, Finki były za mocne dla Szwedek i Niemek, a Kowalczyk i Jaśkowiec, choć dzielnie trzymające się piątego–szóstego miejsca, nie mogły wiele przyspieszyć.
– W półfinale pierwszy raz biegłam bez środków znieczulających stopę i poszło w miarę dobrze. W finale już trzeba było coś podać, gdy usiadłam, zdjęłam buty i nie bardzo mogłam wstać. Mówiłam wcześniej doktorowi, że nic nie trzeba, ale się ze mnie śmiał i miał rację. Finał był bardzo trudny. Zresztą wszystkie biegi są trudne. Muszę pochwalić Sylwię. W eliminacjach była trochę spięta, trochę jej nie szło, ale w finale naprawdę dawała radę. Trochę szkoda, że nie wytrzymała ostatnich zakrętów ostatniej zmiany, ale piąte miejsce na igrzyskach to jest dobry wynik. Trener Hudac i sama Sylwia mieli przecież obawy, czy będzie finał. Zostawiłyśmy za sobą wielkie postacie sprintów narciarskich. Trzeba nam gratulować – mówiła Justyna Kowalczyk.