Reklama
Rozwiń

Ta ostatnia sobota

To może być nasz dzień. Na 30 km biegnie Justyna Kowalczyk, blisko medali są drużyny w łyżwiarstwie szybkim. W niedzielę zgaśnie znicz.

Publikacja: 22.02.2014 07:00

Zostało nam tych emocji niemało, sobota może być piękna, choć prognozy przewidują chmurną odwilż, i helikoptery rzeczywiście latają nisko. Bieg masowy na 30 km stylem łyżwowym to jeszcze jedna próba charakteru, wytrzymałości piszczeli Kowalczyk, być może ostatnia w olimpijskiej karierze polskiej mistrzyni. Trasa rozpoznana, znów te sztywne podbiegi i ostre zakręty, znów rozmokły śnieg, który w dzień płynie, w nocy się zmraża, więc serwismeni siwieją ze stresu, jeśli wcześniej nie wyrwali sobie włosów.

Organizatorzy wymyślili, że na trasie w Laurze nie dość atrakcji i dodali jeszcze małą pętlę dla tych, które będą chciały zmienić narty – teraz trzeba kalkulować, czy opłaca się tracić kilkadziesiąt sekund na zmianę, bo to coś w rodzaju karnej rundy. Nie wiadomo, czy nowe smary zniwelują nadłożony dystans.

Ma wygrać Kalla

W nieśmiertelnej kwestii przymiarek do podium jak zawsze wymienia się cztery nazwiska: jedno szwedzkie, jedno polskie, dwa norweskie. Nawet szef ekipy Norwegii Egil Kristiansen mówi: złoto – Charlotte Kalla. Wzięła wolne od sprintów drużynowych, odpoczywała z dala od zgiełku, mało ćwiczyła, jeśli wierzyć wersji szwedzkiego trenera Richarda Gripa. Wersja o nagłej chorobie – nie do sprawdzenia, trasa pokaże. W każdym razie Charlotte wróciła z miniwakacji w ukryciu nad morzem, znów jest w górach, jej piątkowe przebieżki trudno było nazwać ciężkim treningiem.

Marit Bjoergen twierdzi, chyba szczerze, że mimo sygnałów poprawy formy, nie czuje się tak pewnie, by nie bać się Kalli, Kowalczyk i Therese Johaug. – Przeżyłam tu kilka wahań, wiem, że z dobrze posmarowanymi nartami też miałam słabsze chwile – mówiła.

A nasza Justyna trenuje z poważna miną, jak to ona, i daje dziennikarzom pole do domysłów, jak będzie wyglądał jej ponoć ostatni olimpijski bieg. Od Aleksandra Wierietielnego (wciąż chorego) też wiele się nie dowiemy, taka widać tradycja tych igrzysk, trzeba polegać na domysłach, rzuconych gdzieś w eter zdaniach i trochę kpiącym uśmiechu trenera. Być może od soboty trenera-emeryta, bo takie zdanie zarejestrowały mikrofony Polskiego Radia. – Czas kosić trawę – powiedział trener mistrzyni, i choć nie chce się wierzyć, to może być prawda.

O łyżwiarstwie szybkim wiemy nieco więcej: panie walczą w sobotę w półfinałach z Rosjankami, panowie już o brąz z Kanadyjczykami. Piątkowe wyścigi nie rozczarowały – obie drużyny pojechały dobrze. Zaczęli i skończyli mężczyźni, jechali dwa razy: ćwierćfinał z Norwegią, półfinał z Holandią. Wszystkie prawdy o łyżwiarstwie szybkim, jakie poznajemy na kursie przyspieszonym u trenerów Wiesława Kmiecika i Krzysztofa Niedźwiedzkiego, się potwierdzają. Decydują ostatnie okrążenia, równe tempo, zgranie i mądrość taktyczna.

Z Norwegią było groźnie, rywale zaczęli ostro, rozpędzili się tak, że do połowy dystansu prowadzili, w najlepszej dla siebie chwili, ponad sekundę. Ale wystarczyła jedna słabsza zmiana norweska i polskie przyspieszenie, by role się odwróciły, o setne sekundy szybciej jechali Zbigniew Bródka, Jan Szymański i Konrad Niedźwiedzki.

– Nie było łatwo, skończyło się na przewadze 0,41 s, ale chłopcy pojechali bardzo dobrze, w sumie o 3 sekundy szybciej niż rok temu, gdy zdobywali w Soczi brąz mistrzostw świata – chwalił trener Kmiecik.

Rosyjski odkurzacz

W półfinale wygrała taktyka oszczędzania sił. Holendrzy oczywiście mieli w to swój wkład, zaczęli tak mocno, że wybili Polakom z głowy wszelkie myśli o finale. Po dwóch-trzech okrążeniach sygnał był jasny: rywale mieli bardzo łatwy poprzedni wyścig z Francją, są w stanie pojechać znacznie szybciej, ścigania nie ma, jest myśl o skutecznej walce w sobotę o brąz. Za metą Polacy przyznali się do tego szczerze, oszczędzili nogi, ale wątpliwości, że Kanada jest do pokonania, naprawdę nie mają.

Panie miały tylko jeden cel – pokonać Norweżki w ćwierćfinale. W tym biegu emocji było niedużo, jeśli nie liczyć falstartu Natalii Czerwonki. Potem był start, równy polski bieg i zwycięstwo z dość znaczną przewagą. Rosjanki rywalkami w półfinale – wiadomo, że będzie wielki krzyk, ale skoro ledwie, ledwie pokonały Kanadyjki, choć mają w składzie Olgę Graf (jak mówiła Katarzyna Bachleda-Curuś: „potężnie ciągnący rosyjski odkurzacz"), to strachu przed półfinałem też nie ma, tym bardziej że Polki z Norwegią mogły jechać pod koniec lekko i przyjemnie.

Dzień kończylibyśmy w różowych nastrojach, gdyby nie słaby start sztafety biatlonowej pań. Polki zajęły 10. miejsce. Pech polegał na tym, że Krystyna Pałka koncertowo popsuła pierwsze strzelanie i wylądowała na ostatnim miejscu, ze stratą prawie trzech minut do liderek. Ciąg dalszy był nieco lepszy, Magda Gwizdoń wyprowadziła drużynę ze strefy wstydu, Weronika Nowakowska-Ziemniak weszła do pierwszej dziesiątki, Monika Hojnisz utrzymała tę pozycję, którą jednak chwalić się nie można. Wygrała Ukraina.

Została ta ostatnia sobota, warto na nią czekać. O 10.30 start Justyny Kowalczyk, o 14.30  półfinał panczenistek Polska – Rosja, ok. godz. 15 wyścig panczenistów z Kanadą o brązowy medal i wreszcie, dokładnie o 15.14, finał wyścigu drużynowego pań.

A potem już tylko niedziela – męski narciarski maraton na 50 km, bobslejowe czwórki, finał hokeja i ceremonia zamknięcia igrzysk.

Inne sporty
Czy to najlepszy sportowiec 2024 roku? Dokonał rzeczy wyjątkowych
Inne sporty
Tomasz Chamera: Za wizerunek PKOl odpowiada jego prezes
pływanie
Mistrzostwa świata w pływaniu. Rekordowa impreza reprezentacji Polski
Pływanie
Mistrzostwa świata w pływaniu. Kolejne medale i polskie rekordy w Budapeszcie
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Inne sporty
Kolarstwo. Zakażą stosowania tlenku węgla?
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku