W pierwszym ćwierćfinale Czesi zmierzyli się z Amerykanami. Wszystko wydawało się jasne już w drugiej tercji. Czescy hokeiści po 36 minutach gry prowadzili 4:1. Kibice zgromadzeni na trybunach Czyżuoka Areny już świętowali awans swojego zespołu do półfinału.
Zawodnicy Vladimira Ruzicka również przez większość ostatniej części gry mogli czuć się potencjalnymi medalistami. Ale wtedy hokej okazał swoje najbardziej przewrotne oblicze. Na zegarze była 58. minuta 50. sekunda, gdy Amerykanie zdobyli drugiego gola. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że 13 sekund później strzelili trzecią bramkę. Do końca spotkania zostało 57 sekund, a hokeiści z USA stworzyli jeszcze dwie groźne sytuacje bramkowe. Ostatecznie po szalonej i nerwowej końcówce Czechy wygrały 4:3, ale ich awans do samego końca wisiał na cienkim włosku. Jednak ostatecznie rewanż za porażkę w ćwierćfinale igrzysk w Soczi można uznać za udany.
O finał Czesi zagrają z Finami. Finlandia zwyciężyła 3:2 mistrzów olimpijskich z Soczi (chociaż z żaden gracz z tamtej drużyny do Mińska nie przyjechał) - Kanadyjczyków. Zawodników zza oceanu taki przebieg zdarzeń pewnie specjalnie nie załamał. Teraz mogą wrócić do domu i spokojnie oglądać finisz rozgrywek o Puchar Stanleya.
Tempa nie zwalniają Rosjanie. W fazie grupowej nie znaleźli pogromcy, ani nawet nikogo, kto mógłby do tego miana aspirować. Drużyna Olega Znaroka przyjechała do Mińska, by udowodnić, że wbrew różnym pogłoskom hokejowe mocarstwo ma się dobrze i swój plan konsekwentnie realizuje.
W ćwierćfinale na drodze Rosji stanęła rewelacja turnieju – Francja. Reprezentacja, która pierwszy raz od 1995 roku awansowała do fazy pucharowej mistrzostw, tym razem nie zdołała dotrzymać kroku silniejszym rywalom. Rosjanie wygrali 3:0 i już czują zapach złota.