Pływanie jest jedną z trzech najchętniej oglądanych dyscyplin podczas igrzysk olimpijskich, ale pływacy w blasku fleszy stają tylko raz na cztery lata. Krezusami są największe gwiazdy, a ich kolegom po fachu – nawet ze światowej czołówki – do tej pory trudno było godnie zarobić. Wszystko zmienił rosyjsko-ukraiński oligarcha Konstantin Grigoriszin, który rok temu stanął okoniem światowej federacji i zorganizował komercyjną ISL.
Miliarder fortuny dorobił się na handlu produktami metalurgicznymi między Rosją i Ukrainą, a dziś jest ważnym graczem na rynku energetycznym, transportowym oraz armatorskim. Sieć jego powiązań politycznych jest podobno rozległa, choć – jak to bywa na Wschodzie – niczego nie wiadomo na pewno. Grigoriszin wspierał podobno kampanię Wiktora Juszczenki, a jego pieniądze jednocześnie przez lata były kroplówką dla Komunistycznej Partii Ukrainy.
Bunt pływaków
Pływanie to – obok pieniędzy i sztuki – jedna z jego największych namiętności. Grigoriszin już w 2009 roku założył Energy Standard Swimming Club dla czołowych zawodników świata, a kilka lat później jego firma została sponsorem reprezentacji Ukrainy. W końcu jednak zdecydował, że finansowa strzykawka to za mało. Jest rekinem biznesu, więc zdefiniował największy problem swojej ukochanej dyscypliny i postanowił go spektakularnie rozwiązać.
Musiał lawirować, bo komercyjny projekt był nie w smak pływackim władzom. Międzynarodowa federacja (FINA) potraktowała potencjalnych uczestników ISL jak buntowników i groziła dyskwalifikacjami, a od organizatorów chciała 50 mln dolarów. Została wyśmiana, bo siłę pokazali sami zawodnicy.
Giganci – wśród nich Węgierka Katinka Hosszu, Włoszka Federica Pellegrini, Brytyjczyk Adam Peaty czy Amerykanin Ryan Murphy – spotkali się w Londynie i policzyli, że federacja w latach 2016–2017 przekazała zawodnikom jedną ósmą ze swoich 118-milionowych przychodów. Stworzyli więc Stowarzyszenie Pływaków Zawodowych (PSA) i pozwali FINA przed kalifornijskim sądem okręgowym o monopol oraz niszczenie konkurencji.