Kolejny weekend z biegami Justyny Kowalczyk przyniósł wrażenie, że Polka nie rywalizuje przesadnie mocno o punkty Pucharu Świata, raczej pracuje nad formą, która powinna przyjść przed Tour de Ski. W sobotnim biegu łączonym (7,5 + 7,5 km) oboma stylami na stromych górkach wokół Lillehammer była dopiero 32., do najlepszej, Therese Johaug, straciła dużo, ponad 4 minuty. W stylu klasycznym nawet więcej niż na pierwszym odcinku pokonywanym krokiem łyżwowym.
Niedzielny start Polki w pierwszym z maratonów cyklu Visma Ski Classics w Livigno na trasie lekko pofałdowanej, w miłym słońcu Lombardii, wypadł znacznie lepiej mimo przymusu szybkiej podróży z Norwegii do Włoch. Kowalczyk niemal od startu biegła w niedużej grupie liderek, przez 24 km (miało być 35, lecz trasę skrócono z powodu braku śniegu) ćwiczyła technikę bezkroku, czyli cały czas odpychała się kijkami. Wyszło trzecie miejsce na finiszu z sześcioosobowej grupy, całkiem nieźle, nawet jeśli wiadomo, że najmocniejsze rywalki walczyły wówczas w sztafetach w Lillehammer.
Jeśli spodziewać się kolejnej poprawy, to zapewne 20 grudnia w Toblach, także we Włoszech, podczas biegu PŚ na 10 km stylem klasycznym. W maratonach pani Justyna ma planową przerwę do 31 stycznia i sławnej Marcialongi (70 km) w Trentino.
O polskich skoczkach wciąż nie da się napisać nic dobrego. W sobotę w jednoseryjnym konkursie na skoczni normalnej (dużej nie udało się przygotować także na niedzielę), który z powodu kaprysów wiatru ciągnął się ponad wytrzymałość widzów i uczestników, punkty Pucharu Świata zdobyła czwórka Polaków, ale 15. miejsce najlepszego z nich Kamila Stocha nikogo nie mogło ucieszyć.
Wygrał Severin Freund przed dwoma Norwegami, lecz oceniać wyniki trudno, gdyż poprawki za wiatr sięgały kilkudziesięciu (!) punktów. Dużo nieplanowanych emocji przyniosło także siedem dyskwalifikacji za nieprawidłowe kombinezony. Ofiarą czujnych sędziów padli głównie Norwegowie z kadry B (cztery przypadki), ale także Jan Ziobro.