Skorzystali na zmianach?
Międzynarodowe relacje pozwalają rozwijać biznes. Nawet jeśli Polska nie jest potęgą na zawodach, to zachód Europy wie, że można tutaj kupić dobre konie. Zainwestowanie 100 tys. euro w konia po dwóch latach może dać 1 mln euro przychodu. To chyba dobry zysk? Otwarta konkurencja powoduje, że podniosła się jakość i liczba zwierząt. Staliśmy się ważną częścią horse business industry. Świat wyścigów też musi podążyć tą drogą, niezależnie co o tym myśli.
Załóżmy, że wygra koń z Polski. Dzięki temu da droższe potomstwo?
Jeśli zostanie przeznaczony do hodowli – tak, ale to jest zawsze decyzja właściciela.
Zdarzają się takie przypadki?
Nie wyobrażam sobie, żeby taki ogier nie był przeznaczony do hodowli. Dojdzie swego rodzaju presja społeczna, bo inni hodowcy będą chcieli mieć z niego potomstwo.
Kto hoduje w Polsce konie?
Kilka państwowych stadnin jeszcze istnieje, ale rzadko zdarzają się u nas konie, mogące rywalizować na arenie międzynarodowej.
Bez dolania „lepszej krwi” nic się nie poprawi?
Zdarzają się wyjątki. W ostatnich latach był w Polsce ogier Jukatan, który odnosił sukcesy. Rodzima hodowla próbuje się podnieść, dobrym przykładem jest Stadnina Krasne. Są prywatni hodowcy, którzy z koni ściąganych z Zachodu, starają się stworzyć „kuźnie talentów”. Przez ostatnie lata za mało było w Polsce specjalistów, którzy potrafili dobrze się zająć końmi. Na początku lat 90. państwo polskie sprzedało stadniny. Konie trafiły na rynek, ale brakowało doświadczonych hodowców, bo za czasów PRL w jednej stadninie na 120 koni był tylko jeden hodowca. Po przemianach rynek stał się rozproszony.
Kto w PRL mógł sobie pozwolić na naukę jazdy konnej?
Komuna zabiła przemysł konny w Polsce. Po drugiej wojnie światowej konie zniknęły z armii europejskich, jednak w Niemczech, Francji czy Anglii nie zniknęły one z kultury. U nas konie były niedostępne dla społeczeństwa. W 2010 r. dane z Niemiec mówiły, że 5 proc. społeczeństwa miało jakiś związek z biznesem końskim, choć nie wszyscy jeździli. W Polsce było to w tym czasie około 200 tys. ludzi. Na szczęście w ciągu ostatnich 12 lat rynek w naszym kraju wzrósł trzy-, a może nawet czterokrotnie. Widać, że Polacy szukają kontaktu z koniem.
Dni wyścigowe to może być dobre miejsce do spotkań biznesowych?
To jest doskonała okazja, a teraz chcemy przekonać do tego ludzi. To wymagało zmian na torze, trybunach. Musiałem narysować inaczej strefy dostępu. Jeśli zapraszam prezesów banków, dużych firm, to muszę sprawić, żeby się czuli komfortowo. To oni mogą zostać inwestorami w branży końskiej. Zmiany były odbierane trochę negatywnie. Narzekano, że przymykam trybunę honorową, gdzie do tej pory pojawiali się starsi gracze, bywalcy. Byłem przekonany, że dobrze robię i w tym roku na Wielką Warszawską sprzedaliśmy całą strefę VIP. Widać, że ludzie chcą być częścią święta wyścigów.