Program tegorocznego wyścigu zaskakuje pod jednym względem. Organizatorzy zdecydowali się na wprowadzenie do włoskiego menu trzech etapów jazdy indywidualnej na czas. Wszystkie są zróżnicowane i liczą łącznie aż 70 km. To dużo. Rok temu kolarze mieli do pokonania w samotnej jeździe tylko 26 km.
Pierwsza „czasówka” otworzy rywalizację i poprowadzi przez 19 km wybrzeżem Adriatyku - z Fossacesia Marina do Ortony. 9. etap (14 maja) i 34 km do Ceseny będzie dedykowany typowym specjalistom jazdy na czas, czyli kolarzom masywnym i silnym. A przedostatni (27 maja) - do Monte Lussari - także tym, którzy dobrze się wspinają. Końcowy odcinek to podjazd o 12-procentowym średnim nachyleniu, który może rozstrzygnąć losy klasyfikacji generalnej, jeśli wcześniejsze etapy pozostawią jakiekolwiek wątpliwości.
Najważniejszy trzeci tydzień
Wyścig jak zawsze jest wymagający, ale chyba nie tak trudny jak tegoroczny Tour de France. Trasa jest dłuższa, liczy 3481 km, a suma przewyższeń sięgnie 51 300 m. We Francji kolarze będą mieli do przejechania niewiele mniej, bo 3404 km, ale aż 56 000 m pokonają w pionie. Giro potrafi jednak uprzykrzyć życie pogodą. W maju, szczególnie w wysokich górach, nie można wykluczyć śniegu i dotkliwego zimna. To zwiększa skalę trudności.
to suma przewyższeń na trasie tegorocznego Giro d'Italia
3 z 21 etapów to "czasówki", osiem dostali sprinterzy, siedem - górale. Najtrudniej - i najciekawiej - zapowiada się trzeci tydzień. Kalwarię poprzedzi 19 maja etap z przejazdem przez Przełęcz Świętego Bernarda (2469 m n.p.m.) z metą w szwajcarskim Crans Montanie (jedyny wyjazd poza Włochy). 25 i 26 maja kolarze dostaną wycisk w Dolomitach. Kończące górskie zmagania Tre Cime di Lavaredo trzy razy w historii wyścigu wskazywał zwycięzców: Felice Gimondiego (1967), Eddy’ego Merckxa (1968) i Vincenzo Nibaliego (2013).