Rz: W wieku 54 lat został pan niedawno po raz dziesiąty bojerowym mistrzem świata. Dokąd płynie Karol Jabłoński?
Karol Jabłoński: Jestem żeglarzem spełnionym. Podejmowałem raczej dobre decyzje, chociaż zdarzały się też złe. Kto wie, może mógłbym dojść jeszcze dalej? Ale nie można być zachłannym.
Jak długo chce pan jeszcze żeglować?
W tym sporcie doświadczenie zdobywa się latami, wielu najlepszych jest w moim wieku. Chcę żeglować tak długo, jak na to pozwoli zdrowie. Trudno powiedzieć, czy dociągnę do sześćdziesiątki, a może dalej. Gdyby ktoś 15 lat temu mnie zapytał, czy będę w obecnym wieku wygrywać mistrzostwa świata, to powiedziałbym „słuchaj, stary, chyba śnisz". Nie oszukujmy się, wiek robi swoje, szczególnie w bojerach, gdzie „leci się" nawet 130–140 km/h i wyścigi są wyczerpujące. Młodsi napierają i nadszedł już czas na zmianę warty. W żeglarstwie takie regaty jak Puchar Ameryki są już raczej poza moim zasięgiem, ale na szczęście istnieje jeszcze inne żeglarstwo, według mnie dużo lepsze. Absolutnie nie popieram ścigania się na relatywnie małych katamaranach. Prędkość to nie wszystko.
Kiedyś przyznał pan, że droga na szczyt była długa, bo startował pan z kraju, w którym tak naprawdę nie było wielkiego żeglarstwa...