Niedzielny mecz z Koreą, który skończył się porażką 1:4 był dla Polaków grą o być albo nie być. W sobotę przegrali z Włochami 1:3, a Koreańczycy, typowani przez ekspertów do spadku, byli bliscy sprawienia sensacji - prowadzili z Austrią już 2:0, ale dali się dogonić i przegrali w rzutach karnych. Polacy od początku starali się przejąć inicjatywę. Strzelali Patryk Wronka, Bartłomiej Bychawski i Tomasz Malasiński, wreszcie – w końcówce pierwszej tercji – Aron Chmielewski. Dobrze spisywał się jednak bramkarz Matt Dalton, naturalizowany Kanadyjczyk, niejedyny w koreańskiej ekipie.
W grze Polaków raziła nerwowość. Koreańczycy, też chaotyczni, lepiej się odnajdywali w bijatyce, która toczyła się na lodzie. I na początku drugiej tercji objęli prowadzenie: po błędzie naszej obrony gola zdobył Kanadyjczyk Michael Swift. Po chwili Koreańczycy zadali drugi cios: Swift wykorzystał kolejny błąd naszej obrony. Polacy wyglądali na ogłuszonych.
Kiedy wyszli z szoku była już połowa drugiej tercji. Owszem, mieli swoje szanse, ale zamiast uporządkować grę, atakowali desperacko, nadziewając się na groźne kontry. Pod koniec drugiej tercji, grając w osłabieniu, musieli się bronić. W trzeciej nie umieli narzucić swojego stylu gry, grali bez głowy. Nadzieję przywrócił Grzegorz Pasiut po prostym błędzie Koreańczyków, ale złudzenia trwały półtorej minuty – Swift trafił po raz trzeci. W końcówce Koreańczycy dopełnili dzieła zniszczenia.
Nie podziałała legenda Spodka, nie pomógł głośny doping publiczności. Dzień wcześniej Polacy też byli słabsi od Włochów. Po dwóch tercjach przegrywali 1:2, w trzeciej bili głową w mur, ambitnie, ale nieskutecznie. Mieli swoje szanse, ale nie udało się wyrównać. Włosi strzelili trzecią bramkę, kiedy Polacy, stawiając wszystko na jedną kartę, wycofali bramkarza.
Rywale od początku narzucili swój styl gry, groźniej atakowali, częściej strzelali. Polacy tylko w pierwszej tercji aż trzy razy siadali na ławce kar, Włosi raz. W 13. minucie gry Włosi objęli prowadzenie. W drugiej tercji biało-czerwoni zdobyli wyrównującą bramkę. I kiedy wydawało się, że gra zaczęła się im układać, padł gol dla Włochów: szybka kontra, mocny strzał z dystansu i rywale znowu prowadzili. Trzecia kwarta była najlepsza w wykonaniu Polaków – w obliczu porażki śmiało zaatakowali. W ostatnich pięciu minutach gry mieli dużą przewagę: strzelali Marcin Kolusz, Mikołaj Łopuski (siedem strzałów w meczu) i Chmielewski, ale bramka nie padła