Dziesięć dni temu wszystko zaczęło się od „słabo pozytywnego" wyniku testu na koronawirusa u Klemensa Murańki i wykluczenia Polaków z rywalizacji. Skończyło na dwóch fenomenalnych skokach Kamila Stocha w finale na skoczni w Bischofshofen. Polski mistrz wyprzedził w konkursie Mariusa Lindvika i Karla Geigera, a w turnieju Geigera i Halvora Egnera Graneruda. Kamil Stoch potrójnym mistrzem Turnieju Czterech Skoczni, czterech naszych reprezentantów w pierwszej dziesiątce – to niezwykła skala polskich osiągnięć.
Tak naprawdę nerwowe liczenie punktów skończyła w środę pierwsza seria, w której Stoch skoczył najpiękniej i najdalej – 139 m. Skok był bliski ideału, cztery oceny po 19,5 pkt, rywale mogli liczyć już tylko na cud. Próbował atakować Geiger, lecz przegrał o 7,3 pkt. Udany skok Niemca dał mu jednak wirtualne drugie miejsce w turnieju, co dobrze świadczy o umiejętnościach skoczka z Oberstdorfu. Halvor Egner Granerud, któremu trener zgodnie z wieloma przypuszczeniami zalecił obniżenie belki startowej, na tym manewrze stracił ponad 16 pkt i spadł w bieżącej klasyfikacji na czwartą pozycję.
Inni też skakali nieźle, odrodził się po problemach z zębem Marius Lindvik, jak zawsze solidni byli Daniel Huber, Stefan Kraft i Yukiya Sato, znów świetną próbę miał też Andrzej Stękała i po raz pierwszy katastrofalną wicelider PŚ Markus Eisenbichler (nie awansował do finałowej serii), lecz zajmować się tym, gdy Kamil Stoch leciał po trzecie zwycięstwo, było trudno.
Dawid Kubacki obronił miejsce na podium, choć z drugiej pozycji spadł na trzecią po dwóch słabszych skokach. Piotr Żyła zachował miejsce w pierwszej dziesiątce, tak samo Andrzej Stękała.
Widać, że trzej królowie polskich skoków ostatnich lat: Kamil Stoch, Dawid Kubacki i Piotr Żyła, nadal potrafią rządzić, że każdy przypomniał się tej zimy na swój sposób. Kamil: jako wybitny solista i stylista, może czasem nieco kapryśny, ale potrafiący przygotować się jak nikt do najważniejszych startów; Dawid: teraz jako młody ojciec, który potrafi połączyć znakomite wyczynowe skoki z odpowiedzialnością za rodzinę, wreszcie Piotr: dyżurny rozweselacz ekipy, który za fasadą śmieszka kryje niepospolity talent do skoków.